piątek, 25 lipca 2014

Osobiste wyjaśnienia

Do notki: Poniżenie w trzech aktach ku czci umierających

Rozmowa o moim domu rodzinnym prowadzona była na ogóle, przy świadkach. Nikt nie uznawał tego za żale, a raczej za dementowanie pewnych plotek. Zaczęło się od pytania czy wychowywali mnie dziadkowie, potem opowiadałem jak wyglądało moje dzieciństwo w kontekście mojej relacji z nimi. Aż do tego jak wygląda to obecnie, jakimi ludźmi są moi krewni, jak wygląda mój dom.

Pisałem o tym, że choruję. Nie napisałem, że chorobę podsyca znacząco to, co znajduje się w moim domu - wilgoć, zagrzybione ściany i podłoga, dym papierosowy, zwierzęta, kurz, okolica bogata w uczulające rośliny, ludzie powodujący stres.

Czy jeśli skarżę się na to, że w moim domu dla członków mojej rodziny, nie jest ważne moje zdrowie, moje potrzeby, moje marzenia - to czy obrażam tym swoją rodzinę? Czy jeśli udowadniam komuś, podając przykłady, dlaczego mam taki, a nie inny stosunek do swojej rodziny - to czy zabawnym jest używanie tych przykładów by mnie wyśmiać? Czy jeśli odpowiadam na pytania innych osób, jak wygląda moje życie - czy nazwiecie to żaleniem się? Czy jeśli podaję przyczyny, sytuację, powody
i swoje stanowisko - czy słusznie można się dopierdalać tylko do tego, że nie mam szacunku do rodziny? Czy jeśli dementuję złośliwe ploty, pomówienia i chamstwo rzucane mi prosto w twarz - to czy ktokolwiek ma prawo wciskać w moje usta swoje kłamstwa i szydzić w ten sposób ze mnie?

Nie mam szacunku do ludzi, których nie było kiedy ich potrzebowałem. Nie mam szacunku do ludzi, którzy odmawiali mi posiłku, pod moim własnym dachem. Nie mam szacunku do ludzi, którzy moją pasję nazwali gównem. Nie mam szacunku do ludzi, którzy patrzyli jak cierpię, choruję, którzy opowiadali innym jacy są dla mnie pomocni, ale sami nie udzielili mi pomocy. Nie mam szacunku do ludzi, którzy zabraniają mi robić we własnym domu to, na co mam ochotę, którzy mnie wyśmiewają za mycie sztućców, za chęć posiadania ciepłej wody czy za prośby o otwieranie okien. Nie mam szacunku do ludzi, którzy wymagają bezwarunkowego posłuszeństwa we wszystkim, wyznaczając mi drogę życia wedle własnych upodobań, którzy nie pozwalają mi się ubrać w to co chcę, zjeść kiedy jestem głodny ani wyjść z domu, wyjechać dokąd i kiedy chcę.

Nie mam i nie będę mieć takiego szacunku do mojej rodziny, jaki chcecie mi narzucić.

Wszelkie skandaliczne warunki, w jakich przyszło mi żyć i dorastać, są odbiciem charakteru ludzi tam mieszkających.
Ludzi, którym nie przeszkadza mycie się raz w tygodniu. Ludzi, którzy sprzątają tylko kiedy ma się pojawić w domu ksiądz.
Ludzi, którzy nie mówią wprost o swoich żalach do innych, a za plecami obmawiają swoją rodzinę. Ludzi, będących cudownymi rodzicami i sąsiadami na pokaz, którzy każą swojemu choremu dziecku zamknąć pysk, bo jak kaszle to nie słychać telewizora. Którzy wmawiali mu całe życie, że jest gorszy, nie spełnia oczekiwań i musi być taki jak inni, żeby być choć trochę akceptowanym. Którzy kazali mi udawać, kłamać, potakiwać, robić rzeczy sprzeczne z tym co myślę i czuję. Którzy powiedzieli mi w twarz, że trzeba było mnie bić, wtedy nie byłbym taki hardy jak teraz.

Jasne, że jestem im wdzięczny. Za co? Tak, tylko i wyłącznie za pieniądze. Bo to jedyna przydatna rzecz, jaką mi dali.
To ich jedyny sposób okazania, że jestem ich dzieckiem. To pierwsza rzecz jaką wymieniają, mówiąc mi co im zawdzięczam. Nie jestem im wdzięczny za wychowanie, dach nad głową ani życie, bo gdybym mógł wybierać to bym się nie urodził. Nikomu bym nie życzył rodziny, która uważa, że ma pełne prawo tobą pomiatać i rządzić, bo daje ci pieniądze, których sam nie zarobisz. Nie mają prawa. Nie wolno im. A ja nie zamierzam się temu poddawać. Będzie więcej awantur, więcej kłótni i więcej wyzwisk. Więcej wypominania. Bo mam prawo do własnych decyzji, wyborów, własnego zdania i własnego życia.
Nie zamierzam poświęcać całego życia na ''wdzięczność za to, że mam rodzinę'' i usługiwanie jej wedle ich woli - nie jestem wdzięczny, nie jestem uległy i nikt mi nie odda straconego czasu, ale łatwo jest innym krzyczeć o tym jaki ze mnie niewdzięczny bachor, kiedy nie żyli tak jak ja.

Dla mnie mój dom rodzinny wygląda jak chlew i jest zamieszkany przez ludzi, którym na mnie nie zależy. To się nie zmieni. Nie mam w nim żadnej władzy, nawet nad własnymi rzeczami. Odcinam się od używania na mnie poczucia winy, od nakazów
i wymogów, od tej całej gry: ''co ludzie powiedzą''. Ale nie mogę się odciąć od ludzi, na których mi zależy, z którymi chcę mieć kontakt. Nie chcę spędzać życia samotnie i daleko, bez rodziny. Lubię miejsce, w którym mieszkam, lubię spędzać czas na łąkach. Nie lubię, gdy mi się nakazuje i powtarza w kółko ''jesteś gówniarzem i nie masz prawa się odzywać''.

Nie bywając w rodzinnej miejscowości tracę kontakt z kuzynami i innymi krewnymi. Czy to źle, że przyjeżdżam spędzać czas z babcią, która, kiedy mnie długo nie ma, dzwoni do mnie, pyta kiedy przyjadę i przez godzinę opowiada jakie kwiaty jej urosły w ogródku, kto do niej dzwonił, kto przyjechał, jak bawiły się najmłodsze w naszej rodzinie dzieciaki, jak mi życzy za każdym razem zdrowia i żebym był szczęśliwy? Czy to, że posiadam jedną osobę, która okazuje mi prawdziwą troskę, tęsknotę i akceptację, nie może być powodem do znoszenia krzyków, wszechobecnego smrodu i awantur, nasilającej się choroby
i poczucia wstydu za ludzi, którzy powinni mnie kochać, a którym tylko zawadzam?

Nie dla każdego słowa ''dom'' i ''rodzina'' są przyjemne i pozytywne.
Nie ma czegoś takiego jak ''szacunek za nic''.
Nikt nie ma prawa wmawiać mi kłamliwie co myślę i czuję.

Widać ktoś o tym zapomniał.

2 komentarze:

  1. Anonim
    Wysłany 25.07.2014 o 11:47

    Więc im o tym przypomnij.

    OdpowiedzUsuń
  2. Niecha
    Wysłany 02.10.2015 o 14:34

    Widzę, że przysłowie „Nie mów nikomu, co się dzieje w domu” wiecznie żywe. Myślałam, że tylko w czasach komuny było to aktualne ale jak widać nadal jest.
    Nie jestem zwolennikiem opowiadania na prawo i lewo o sprawach rodzinnych jednak nie daje mi to prawa do decydowania o tym czy ktoś może o swojej rodzinie opowiedzieć czy też nie. Widocznie miał taką potrzebę wyrażenia swoich odczuć. Nie daje mi to prawa do oceniania (ani wypowiedzi ani osoby która to mówiła) tylko dlatego, że nie wypada mówić źle o swoich bliskich. Chciałabym kiedyś dojść do takiego etapu aby też móc opowiadać. Jednak…..Babcia zawsze powtarzała…. nie mów nikomu …..
    Mrów, tak a propos jedzenia…. Ja za to musiałam siedzieć od obiadu do kolacji nad znienawidzonym, zimnym kotletem mielonym…. wszystko ma być zjedzone!!! To było motto przewodnie :D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że dzielisz się ze mną swoją opinią.
Z przyjemnością wykorzystam Twoje wskazówki w dalszej pracy nad blogiem.