Poprzednie części:
Czy Bóg umarł? - Część I - Wstęp i postacie główne
Czy Bóg umarł? - Część II - Historie poboczne
Czy Bóg umarł? - Część III - Dyskusja i wnioski (1)
Czy Bóg umarł? - Część III - Dyskusja i wnioski (2)
Czy Bóg umarł? - Część IV - Dygresje
Najgorsza scena
Końcówka filmu jest według mnie okrutna. Nie ze względu na śmierć, ale na postawę filmowych chrześcijan wobec umierającego. I nie mam tutaj na myśli uśmiechu, ze względu na wizję raju po drugiej stronie..
Złoty_Środek_on: mrówek się nie pieprzy, on jeszcze by pouczał umierającego
wibrująca_mrówka: to zrobił akurat facet w ''Bóg nie umarł'' - pouczał umierającego ateistę o Bogu! :D
Jak to wyglądało?
Wierzący młodzi ludzie udają się na koncert chrześcijańskiej kapeli, podczas gdy profesor biegnie w deszczu, chcąc porozmawiać z ex-ukochaną, która go zostawiła. Nie mamy pojęcia jakie uczucia go do tego skłaniają, ani po co chce ją odnaleźć. Widać jedynie tęsknotę, zmieszanie. Pragnienie rozmowy. Nie dociera on jednak na miejsce i gdy ona bawi się
z wierzącym studentem na koncercie – on zostaje potrącony przez auto, doznając obrażeń, które po chwili skończą się jego śmiercią. W tym momencie dobiega do niego pastor i pyta: CZY JESTEŚ WIERZĄCY? No mnie w tym momencie krew zalała. Potłuczony Kevin Sorbo leży w deszczu, na ulicy, cierpi, nie może mówić ze względu na płuca napływające krwią..
A pierwsze słowa, które słyszy to pytanie o swoją wiarę. No kurwa mać. Następnie słucha kazania o tym, że łaska boska skierowała pastora akurat w to miejsce, aby dać mu szansę się przed śmiercią nawrócić. Co na to trup? Mówi, że się boi, że umiera, że nie chce umierać... I dostaje wykład o tym, że Jezus też się bał śmierci, ale jednak umarł. Kilka kaszlnięć i strach
w oczach. A pastor jedzie dalej: Uwierzysz w Boga? Jasne. Uznasz Jezusa za swojego Boga? No oczywiście. No to see ya in heaven, ale najpierw bolesna śmierć. W deszczu. Na ulicy. Z uśmiechniętym pastorem nad sobą i imprezą drzwi obok.
Gdzie młodzież wysyła do siebie smsy: ''God is not dead.''.
I czy to nie jest, kurwa, chore? Czy to już nie jest naprawdę PRZESADA na koniec? Uśmiercać ateistę dla przykładu? Dawać mu kazanie przed śmiercią? Co to ma pokazywać? Miłosierdzie? Wybaczenie? Niezbadane wyroki boskie? Dla mnie pokazuje to brak empatii, a zaraz po tym przesłanie, że wszyscy w tym filmie zostali nawróceni na siłę zamysłem jego twórców oraz,
że źli ludzie umierają i że to wszystko za sprawą siły boskiej.
Nie mogę powiedzieć, że nie skłania to ku refleksji, bo sam zacząłem nawet myśleć. Ale nie o tym, o czym każe pastor.
Co ja bym powiedział umierającemu? Nie mam pojęcia. Właściwe wydają mi się słowa: że nie musi się bać i że nie jest sam... Albo pytania: czy ma jakieś ostatnie życzenie i czy chciałby przekazać jakieś słowa bliskiej osobie, której przy nim nie ma.
I chyba tyle. To wydaje mi się najważniejsze. Poza tym, zszokował mnie cały ten monolog, wykład, cytowanie pisma, wprost
w twarz leżącemu, duszącemu się człowiekowi. Jakby mnie ktoś na wylot czymś przebił. Ta prostacka, bezwzględna postawa chrześcijanina, w połączeniu z widokiem przekonującego i grającego na emocjach widoku śmierci. Zabolało mnie to w sposób osobisty: jak można tak poniżyć i właściwie olać człowieka. Pokazać mu, że nie jest nic wart, bo są ważniejsze rzeczy.
Pokazać mu, że w momencie śmierci, kiedy jest najbardziej przerażony, najbardziej obolały i nieprzygotowany na koniec,
jest samotny. Nie wyobrażam sobie chyba żadnej gorszej śmierci, niż takiej w poczuciu samotności i bycia nikim. Gdzie ktoś klepie cię w ramię i mówi: koleś, zaraz ci przejdzie i będzie okej, tylko uwierz w to czemu całe życie zaprzeczałeś.
Czy wiara w to, że Bóg troszczy się o wszystkich ludzi, daje wierzącym prawo do braku ludzkiego podejścia wobec drugiego człowieka? Czy wyobrażacie sobie taka samą sytuację z wierzącym? Kiedy ateista pyta umierającego, czy ten jest chrześcijaninem, a po otrzymaniu twierdzącej odpowiedzi, mówi: ''Aha, skoro tak to nie muszę z tobą siedzieć i gadać, bo twój Bóg od tego jest.''? To najgorsza i najbardziej oburzająca scena filmowa jakiej byłem świadkiem. I bardzo ciężko będzie jakiemukolwiek filmowi przebić poczucie pogardy jakie wtedy odczułem.
Najlepsza scena
Jest w tym filmie historia i moment, które podobały mi się pod względem tego jak zostały stworzone i jakie przesłanie niosły. Gdyby były umieszczone w jakimś innym filmie, niezatrute całą propagandą i płytkością przekazywanych morałów... byłyby czymś, co może poruszyć człowieka, niezależnie od jego osobistych przekonań.
Jest to historia brata wierzącej dziewczyny. Dupka zajętego karierą i wygodnym życiem. Człowieka, który ma wszystko czego pragnie i nie potrzebuje z całym przekonaniem i świadomością - innych ludzi ani czegoś więcej. To człowiek pozbawiony całkowicie jakiejkolwiek wiary, żyjący teraźniejszością. Jest to dla mnie trochę nierealny obraz, gdyż każdy ma jakąś niezbadaną i niepewną rzecz, której ufa. Podczas najlepszej sceny, wychodzą jego wątpliwości. Wychodzi to, że ma wszystko, ale jest coś czego jeszcze powinien chcieć, nie wie tylko co to takiego. Wtedy następuje cud i jego matka przemawia do niego, choć nie powinna wiedzieć w ogóle kim on jest i o czym mówi. Tłumaczy mu, że czasem dając komuś wszystko, chcemy powstrzymać go od zastanowienia się nad tym co ma i czego chce. Że jest to rodzaj więzienia, z którego w końcu nie będzie ucieczki. To pokazuje, że często warto szukać czegoś więcej, czegoś niematerialnego. I moim zdaniem jest to piękna idea. Została przedstawiona na bazie Chrześcijaństwa, ale odnosi się do unikalnych możliwości człowieka, takich jak myśli
i marzenia, sens życia, istota człowieczeństwa.
Gdy rozumie się to w ten sposób, jest to jedyna dobra rzecz jaką film ten pokazał w człowieku. Jest nim człowieczeństwo, świadomość i chęć poszukiwania, chęć bycia lepszym, pełniejszym, otwartym. To każe wykorzystywać swój rozum, potencjał, by odnaleźć coś tylko dla siebie, czego nikt nigdy nie będzie w stanie nam odebrać. Niestety to wszystko zginęło w natłoku morałów, w sporze i innych rzewnych historyjkach. Nie zostało wyeksponowane. Więcej uwagi poświęcono zepsutemu samochodowi niż tej najkrótszej, choć najważniejszej ze wszystkich historii.
Podsumowanie
Morał?
Bóg żyje i może cię zabić.
A tak na serio.
Film został oparty na sprzecznościach, które jedynie uwypuklił. Pokazał, że ludzie są bez znaczenia wobec planów boskich,
a jednocześnie są wyjątkowi i traktowani indywidualnie. Każe on czuć się bezwartościowym i bezradnie wobec własnego życia, jeśli nie jest ono związane z jedynym słusznym bóstwem, a potem wyskakuje ze sceną pokazującą ogromną siłę człowieka, jego potencjał i możliwości. Mówi on o współczuciu, wspólnocie, dobru i przypisuje sobie najlepsze moralne wyznaczniki, a na koniec pastwi się nad umierającym. Chce przekonać nas o wolnej woli i możliwości wyboru, ale nakazuje wybierać poglądy, treści i związane z jedyną słuszną wiarą. Mówi o dobrowolności, a opiera się na manipulacji. Próbuje udowadniać coś, mówiąc jednocześnie, że nie da się tego udowodnić.
Nie powstał dla pokazania nowego spojrzenia, nie został stworzony tak, by docierać do szerszego grona widzów. Nie jest on dla każdego. Obraża on ateistów, obraża także prawdziwych chrześcijan. Radość znajdą w nim tylko fani płytkiej rozrywki, potwierdzającej ich własne, utarte już przekonania. Nie jest on dla wątpiących lub niezdecydowanych, ponieważ posługuje się manipulacją i przekłamuje na swoją korzyść. Szarga on wszelkie dobre strony Chrześcijaństwa. Pokazuje podejście, że na wszystko zawsze znajdzie się cytat z Biblii, dowolnie interpretowany, i nie trzeba zastanawiać się głęboko praktycznie nad niczym, by móc to hejtować bądź wybierać jako argument na swoją korzyść. Pochwala on argumenty, które stosują pomniejsze sekciarskie grupki, nie widzi problemu w personalnych atakach, stosowanych dla odwrócenia uwagi od braku argumentów.
O zasadności sporu pisać nie będę, bo o tym już było. Ale wspomnę, że nie został on w żaden sposób podbudowany fabułą jako zasadny w takiej formie. Film stworzył więc sobie jakiś urywek innej rzeczywistości. Został dopasowany pod wytyczone przesłanie i nagięty do niego do granic możliwości. A nawet czasem je przekraczając. Wykorzystał do tego masę chwytów
i zabiegów, które odebrały mu realizm, a widzowi całą radość z seansu.
Aktorzy, poza jedynym Kevinem, który ma doświadczenie w grze, zostali wzięci ze szkółki niedzielnej i kościółka. Sceny zostały poprzycinane tak, że zastanawiam się czy wszystkie pieniądze nie poszły tylko na honorarium pana Sorbo. Muzyka, oczywiście chrześcijańska, wpadająca czasem w ucho, bo nie szło dobrać neutralnej, denerwuje w momentach kiedy dzieje się coś poważniejszego, a słychać głównie słowo ''God''. A zestawienie bolesnej śmierci z koncertem pełnym rozbawionej młodzieży można nazwać co najmniej nietaktem.
Jest to film tak zły, że należałoby uczyć na jego przykładzie ludzi, jak działają fałszowane przekazy. Należałoby tłumaczyć widzom, że oglądają to na własną odpowiedzialność, bo film zawiera błędy, możliwe do przeniesienia do ich realnego życia. Mogę polecić go tylko ludziom, którzy pragną się przekonać na własne oczy, jak pierze się mózgi ludziom niechętnym do samodzielnego myślenia i brania odpowiedzialności za własne życie.
***
Odpowiadając na pytanie: Czy Bóg umarł? - muszę powiedzieć, że tak. Bóg jako siła wyższa, czuwająca nad ludźmi, niepoznana i niezrozumiana, jednak pragnąca obecności człowieka - umarł. Zabili go ludzie wierzący i religijni. Stał się narzędziem do straszenia dzieci, do manipulacji słabymi i nieszczęśliwymi ludźmi, stał się powodem podziałów między ludźmi. Nie dziwi mnie, że religiom ubywa wyznawców i że niektóre z nich starają się na nowo dotrzeć do wiernych.
Dziwi mnie, że ktoś pozwolił by zwłokami ich boga machano przed kamerą przez 1 h 52 min.
W moim odczuciu bardziej żywi są bogowie z komiksów, pokazujący pozytywne wzorce dla oglądających ich mas, z ludzkimi wadami i pragnieniami, niż ten wyeksploatowany przez ludzi, już prawie do końca, jedyny i bezradny wobec ludzi Bóg.
***
Odnosząc się na koniec do sytuacji: ''Napiszcie, że Bóg jest martwy i podpiszcie się pod tym.'', jeśli kogoś interesuje co ja bym napisał na tej kartce, podstawionej mi pod nos... Podpisałbym się swoim imieniem i nazwiskiem pod tym, że nie wiem czy istnieje jakiś Absolut. Że to mój prywatny pogląd i nikt nie może mnie za to ocenić na publicznej uczelni, stawiając mi stopień za osobiste przekonania. Ponieważ każdy człowiek ma prawo do własnego systemu wierzeń, który może przynosić szczęście, niezależnie od tego czego dotyczy. Wystarczy, że zostanie przez jednostkę w odpowiedni dla niej sposób zrozumiany
i wykorzystany w jej osobistym życiu. Każdy z nas interpretuje ten sam świat i każdy robi to na swój sposób.
I każdy ma do tego prawo, pamiętając o tym, że inni również je mają.
Co wy byście napisali?
Muszka
OdpowiedzUsuńWysłany 28.10.2015 o 11:17
A ja po prostu wierzę, że jest coś więcej, co sprawia, że wszystko to nie wydaje się takie beznadziejne. Ja na to „więcej” mówię Bóg. Tak po prostu nauczono mnie tego czegoś imienia. Ale dla mnie to tylko imię. Jedno z wielu. I w sumie myślę, że każdy bez względu na religię może czuć sie obrażony tym filmem. Bo równie dobrze można pod Boga podmienic Allaha a pod Biblię Koran i tak dalej. To tylko kwestia nazewnictwa.
A sam film? No cóż. Myślę, że nawet Goebbels byłby dumny z twórców filmu. Książkowa propaganda. Pozornie wykonana dobrze. Ale który z fanatyków poświęcił by jakikolwiek czas na analizę?
Niech
OdpowiedzUsuńWysłany 17.11.2015 o 23:45
o mój BOSZHE !!!! ZA JAKIE GRZECHY???!!! ja się dałam namówić na obejrzenie tego filmu???!!!
Jakbym oglądała film z wytwórni filmów propagandowych….myślę, że reżysera szkolili w ZSRR :D (tam ponoć najlepsze szkoły :x).
Nie da się napisać nic dobrego o tym filmie – no może Kevin :)….i pamiętny Herkules :)
Przepisywać do mojego wpisu recenzji Mrówka nie ma sensu :) …więc się pod nią podpisuję !!!