środa, 14 października 2015

Czy Bóg umarł? - Część II - Historie poboczne

Poprzednia część: Czy Bóg umarł? - Część I - Wstęp i postacie główne

Historie poboczne

Gatunkiem tego filmu jest dramat. I całe szczęście, że nie psychologiczny.

Każdy film składa się z wielu, związanych ze sobą jakimś ciągiem zdarzeń scen. Mamy wątki główne i wątki poboczne oraz bohaterów głównych i takich pokroju ''murzyn ginie pierwszy''. Każdy wie o tym, że czymś trzeba zapełnić czas, gdy film nie jest o strzelaniu i ładnych dziewczynach. Poprzednio wspomniałem, że głównych bohaterów było dwóch. Otóż nie do końca to tak wygląda. Zakładając, że tytuł, obsada i opis filmu skupiają się na sporze pomiędzy tymi dwoma – to oni są tu najważniejsi. Spodziewałem się, że film skupi się na sporze, życiu i sposobie działania obu bohaterów i jakimś wątku pobocznym, dla wypełnienia fabuły między potyczkami, np. rozmowy ze studentami, szukanie rozwiązań i pomocy, jakaś kontrowersja na uczelni czy zaangażowanie w to pastora. Ale nie. Autorzy postanowili posunąć się dużo, dużo dalej i użyć chwytu, który pierwszy raz poznałem przy filmie ''Bliżej'' z 2004 roku. A na którym później przejechałem się parę razy w związku
z komediami romantycznymi.

Krzyżowanie historii znacznie upraszcza potrzebę szukania zbiegów okoliczności, przyczyn i powodów. Działa to mniej więcej tak: wybierasz sobie rodzinkę i każdemu z jej członków nadajesz jakiś problem. Wrzucasz ich w jakieś sytuacje, gdzie każdy
z każdym ma do czynienia i nagrywasz to, co z tego wyjdzie. Potem mielisz to na kawałki i rozkładasz równomiernie w całym filmie. Oczywiście ma to sens tylko w dwóch przypadkach: 1. kiedy film składa się w całości z takich równoważnych sobie historii, 2. kiedy historie są tłem i wsparciem dla głównego wątku.

W tym filmie doszło do tego, że historie poboczne spychają na bok całą dysputę o Bogu. Staje się ona jedną z wielu ''takich samych, ale innych'' opowieści.

Co zrobiono żeby spieprzyć wątki poboczne?

1).

Lewicowa dziennikarka przeprowadza dwa wywiady ze znanymi ludźmi, związanymi z ruchami chrześcijańskimi. Jest ona
ex-dziewczyną i współpracownicą egoistycznego palanta. Palant zaś jest synem kobiety chorej na demencję. Posiada on również wierzącą siostrę, która jest ex-dziewczyną profesora filozofii i jest skłócona ze swoim ojcem. Z powodu swoich problemów szuka ona wsparcia u pastora, do którego przyjeżdża jego kolega, nazwijmy go misjonarzem. Do tego samego pastora zgłasza się student prowadzący spór z profesorem. Zna on się z widzenia z wierzącą dziewczyną, bo bywa ona na uczelni. Oczywiście jest tam też kolega Azjata, który bierze udział w zajęciach o filozofii i który lubi dzwonić do swojego ojca. Młodzi wierzący spotykają się na końcu na koncercie muzyki chrześcijańskiej, na którym dziennikarka przeprowadza wywiad z kapelą, a którego wsparciem i organizacją zajęli się jeszcze inni ludzie, z którymi też robiła wywiad.

Kto to ogarnia ręka do góry.

Przez pierwszą połowę filmu w ogóle nie wiadomo kto jest kim i kto co robi. Sceny przelatują jakby w losowej kolejności. Trochę tu, trochę tam. Te przeskoki są irytujące zwłaszcza wtedy, kiedy ucinają fragmenty zajęć z filozofii, na których rozkręca się główny wątek sporu, jakby to były po prostu reklamy. Nie ma tematycznych, nastrojowych, w ogóle sensownych przejść
z jednej sceny do innej. Do tego nie udało mi się wyróżnić za bardzo punku kulminacyjnego – czyli jednego miejsca, w którym by się zbiegały wszystkie emocje ze wszystkich historii. Przez to wydaje mi się jakby w tym filmie zupełnie nic się nie działo. Jednocześnie ciągle pozostawało we mnie odczucie ciągłych emocji, kolejnych przesłań zmierzających nie wiadomo dokąd.


Punkty kulminacyjne każdej z historii pobocznych nie rzucają się w oczy, wyglądają raczej na ''kolejną, codzienną dramę
w czyimś życiu''. I to jest smutne, zwłaszcza w przypadku, gdy jednym z wątków jest ukrywanie wiary chrześcijańskiej przez dziewczynę, wychowaną w rodzinie muzułmańskiej. Której partnerem był profesor-ateista. Już sam motyw ''nasza religia ma odpowiedzi na pytania, na które inne religie nie mają'' to ściema. Bo wszystkie religie opierają się na tym samym i mają podobne schematy i podobne odpowiedzi. Ale sprowadzenie... czyjegoś całego życia, problemu wychowania czy przemocy domowej i rozterek związanych z porzuceniem wiary, w której ktoś się wychował... Do tego płytkiego skrótowca, w którym wszystko ''samo się''... Jest po prostu chore, przy manipulatorskim wydźwięku tego filmu. Wszyscy cię prześladują i nakazują ci nie wierzyć lub wierzyć w coś, w czym się i cię wychowywali od urodzenia - super, chodź do chrześcijan, którzy... Ups. Ciekawe jak twórcy zareagowaliby na film, w którym jeden z bohaterów jest dzieckiem chrześcijan i pragnie zmienić wyznanie, bo w obecnym czuje się źle. Ah tak! To historia znienawidzonego profesora-ateisty! Podsumowana słowami:
''najzacieklejszymi ateistami są byli chrześcijanie''.

2).

Autorzy za grosz nie mogli się zdecydować, na który patent postawić, dlatego postanowili uwiecznić w tym filmie WSZYSTKO. Każda z historii porusza jakiś aspekt, jakąś możliwość, jednak dalej odważnie brnie w stereotypy i skrajności:

- zapracowana i ambitna kobieta dowiaduje się, że ma raka i jest z tym całkiem sama, bo do tej pory olewała ludzi,
- wierząca dziewczyna zostaje wyrzucona z domu, za to, że wierzy w Boga i się do tego przyznaje,
- egoistyczny facet dba tylko o siebie, aż w końcu doznaje objawienia jakie jego życie jest puste,
- nieogarnięty w sprawach wiary Azjata przekonuje się do wiary w istnienie Boga i wkręca się w ruchy chrześcijańskie,
- pastor pomaga młodym ludziom, kiedy ci mają wątpliwości,
- pastor i misjonarz mają problem z autem, ale po okazaniu siły swojej wiary, pojawiają się w samą porę tam, gdzie są ''potrzebni''.

W międzyczasie wszyscy się ze wszystkimi kłócą, każdy przed każdym udaje, toczą się spory rodzinne, dramaty związkowe
i cała dyskusja o istnieniu Boga. Okazuje się, że w filmie nie ma ani jednej ''zbędnej'' sceny. Czyli takiej przejściowej, niezwiązanej ze stereotypowym ujęciem chrześcijan i ateistów, Bogiem czy wiarą. Jest wiara jako pocieszenie, wiara jako siła, wiara jako niezbędna rzecz, wiara jako droga życia, wiara jako pomoc, wiara jako cud. Poruszony jest wątek prześladowania, niezrozumienia, osamotnienia, a nawet ignorancji czy bezpieczeństwa głoszenia własnych poglądów. Jest nawet silenie się na humor i próba zabawy w psychologa ze strony pastora! Przesyt. Czy nie lepiej byłoby pokazać trzy porządne i realne zalety wiary w coś, zamiast próbować na siłę udowadniać, że WSZYSTKO staje się lepsze, pokazując spłycone i jednostronne historie, psujące jednak przesłanie filmu...

Bo z historii można wyciągnąć wniosek: brak wiary sprawia, że ludzie się staczają, wiara w inne rzeczy sprawia, że ludzie krzywdzą innych, za to nasza religia sprawi, że poczujesz się szczęśliwy a wszelka odpowiedzialność za własne czyny zniknie. Za to najlepszym sposobem na rozwiązanie twoich problemów jest odcięcie się od rodziny, partnera, znajomych i każdej osoby, która ma inne przekonania niż ty sam. (Ustaliliśmy już, że powinno chodzić o odcięcie się od ludzi napastliwych, zakłamanych czy stosujących wobec nas przemoc i manipulację - ale tacy są w tym filmie wszyscy poza Chrześcijanami. Generalnie ten film to przykład na ''jak ukryć własną manipulację podczas mówienia ludziom, że manipulacja jest zła''.)

3).
Mmmm, emocje. Historie nie są pełne, są jedynie wycinkami z (stereo)typowych oraz najważniejszych dni przemian duchowych bohaterów. Na pierwszym planie oczywiście myśl przewodnia – wiara jest odpowiedzią na wszystko. Potem sylwetki ludzi, zniszczonych życiem jakie prowadzą, z którymi możemy identyfikować swoje problemy. Np. choroba, niezrozumienie czy brak czasu. Dalej przechodzimy do relacji z bliskimi i odwiecznego konfliktu ''ja czy oni''. Bo przecież pora pomyśleć, że ''moi rodzice też tak się zachowują'', ''mój partner źle mnie traktuje w związku''. Pora pomyśleć jak bardzo jest się prześladowanym przez innych – jeśli jesteś chrześcijaninem, albo jak bardzo jest się samotnym i złym – jeśli jesteś ateistą.

Nadal jestem pod wrażeniem skomponowania tylu, wzajemnie się zazębiających, chwytów i emocjonalnych pułapek. Łapanie widzów na łzy, radość, siłę bądź niepewność. Na kobiety i mężczyzn, na rodziców i dzieci, młodych i starych, karierowiczów
i rodzinnych. Łapanie na wiarę, brak wiary lub brak świadomości własnych poglądów. I choć jestem pod ogromnym wrażeniem spójności tego filmu pod względem manipulacji i nakłaniania ludzi na ''jedyną słuszną i bezwzględnie dobrą drogę'', to i tak przerasta mnie liczba tego wszystkiego. Gdziekolwiek nie zerknę i nie zaczynam szukać nowego wątku i podstaw do jakichś innych wniosków, zawsze docieram do tego samego. Że ludzie, którzy nie obstają za religią chrześcijańską, są słabi, wyrodni, apodyktyczni i nie potrafią radzić sobie z własnym otoczeniem, życiem czy nawet z własnymi emocjami. Jakby nigdy nie funkcjonowali w społeczeństwie, nie zdawali sobie sprawy z tego, o czym każdy z nas właściwie codziennie myśli – kim jestem, czego pragnę, jaki mam cel. Dziennikarka zapytana: ''Skąd czerpiesz nadzieję?'', nie potrafi odpowiedzieć. Azjata dopiero na studiach dowiaduje się, że ma prawo pytać, wybierać i osądzać samodzielnie. Dziewczynie po rozstaniu dopiero pastor uświadamia, że nie trzeba żyć dla innych. (Ale dla Boga, a Bóg to nie inni. Mimo, że tyle się pierdoli o miłości do bliźnich i pomocy im. :P)

Sposób w jaki odbieramy dzieła filmowe, każe nam skupiać się na postaciach, ich emocjach i sugerować się tym, że każdy wybór, uczucie czy podejście do problemu jest wynikiem świadomego działania jednostki, którą obserwujemy. Niestety to ludzie tworzący sam film, wymyślający jego przesłanie i postacie, odpowiadają za stworzenie akurat takich problemów, akurat takich bohaterów i akurat takiego rozwiązania. I robią to przecież w jakimś celu. Dla mnie jest on aż nadto widoczny.

Film nie próbuje powiedzieć: ''wybierz własną drogę, na której nauczysz się żyć ze sobą i innymi''.
On nakazuje: ''wybierz naszą drogę''.


Cały mój światopogląd opiera się na myśli, że ilu ludzi tyle sposób na życie, wierzeń i stanowisk. Zaś cały ten film opiera się na tym, że nie ważne ile jest ludzi, opinii, sytuacji czy dróg – jedyna słuszna i interpretowana wyłącznie na jeden sposób wiara jest dobra na wszystko.

4).
Szczerze mówiąc, po samym tytule ''Bóg (nie) umarł'' spodziewałem się, że cały film będzie poświęcony właśnie tej i właśnie takiej kłótni. Rozczarowało mnie to, że zamiast konkretnie ujętego tematu dostałem cały zbiór treści moralizatorskich rodem
z kazania odczytywanego z kartki. Dosłownie odczytywanego, bo film zawiera +/- 27cytatów! Plus całą masę przesłań, wyrażanych ''od niechcenia i zupełnie przypadkiem''. Oglądałem cały film dwa razy, żeby to policzyć. A plułem przy tym tymi złotymi sentencjami jak skórkami pomidorów i papryki, osiadającymi na języku. Paliło to moje poczucie estetyki, piekło jak raz linijką po łapkach, za wypowiadanie w szkole innego zdania niż ma nauczyciel. Trzy godziny indoktrynacji: ''Bóg jest dobry, Bóg tak chciał, Bóg jest miłością, Bóg cię kocha, Bóg jest najlepszy''. Trzy godziny powątpiewania w zdrowy rozsądek osób, które każą aktorom recytować z pamięci takie przesłania oraz cytaty, nie tylko biblijne, ale także słowa fizyków bądź znanych ateistów.

Kto normalny w ten sposób chce dotrzeć do przeciętnych ludzi? Kto normalny upycha w swoim przekazie aż tyle niepotrzebnej i jednakowej treści, prowadzącej do tylko jednego wniosku i poglądu? Huehue. Wygoogluj: propaganda.

5).
Jeśli coś pominąłem to chyba pora doprawić atmosferę cudami. Ale nie magicznym wyzdrowieniem czy spełnieniem próśb. Musi być mistycznie. I o ile pierwszy cud się do tego zalicza – chora matka poucza swojego egoistycznego syna kazaniem, a potem nadal zachowuje się jakby go nie znała. I jest to naprawdę bardzo fajna i głęboka scena... To kilka niedziałających aut, z których ostatnie w końcu zaskakuje i dowozi pastora do najgorszej możliwej sceny w historii kinematografii - jest już zwyczajnym dafuq just happened.

Podsumowanie

Gdybym miał wybierać motto przewodnie tej części mojej ''recenzji'', to byłoby nim jedno słowo – kicz. Upychanie wszystkiego na siłę, mix uczuć, problemów, ludzi i sytuacji. Skakanie od wątku do wątku. Brak wyjaśnienia o co chodzi i kto jest kim na początku. Masa oklepanych motywów i tylko jedno ślepe nastawienie.

Mógłbym próbować pokusić się o puentę: ''Bóg działa w życiu każdego z nas'', co byłoby sensowne dla filmu o wierze, ale
w tym przypadku ta puenta to: ''cierpisz, bo nas nie słuchasz, nasz Bóg cię pokocha jeśli zaczniesz nas słuchać''. Ludzie z tych historii wierzą, że każdy zbieg okoliczności, czy coś powodowanego nieznanymi im przyczynami, może być albo wyłącznie działaniem Boga lub wyłącznie przypadkiem. A co z ludźmi, którzy nie wierzą w przeznaczenie ani w siły wyższe? Co z ludźmi wierzącymi w siebie? Zdecydowanie wolałbym obejrzeć film o religii, w którym wszelkie znaki można zinterpretować na kilka sposobów - bo takie jest prawdziwe życie. Wybieramy sobie co nam pomaga, obwiniamy za nasze porażki siebie, innych ludzi, przeszłość, bóstwa, społeczeństwo czy zwyczajnego pecha. Wolałbym realistyczne pokazanie egzekwowania zasad wiary w życiu człowieka wierzącego, religijnego. Jego własne, subiektywne przemyślenia, dlaczego jemu to pomaga. Czy nie na tym polegają świadectwa wiary? (Które w necie brzmią identycznie i są moim zdaniem przeredagowane przez jedną i tę samą osobę.)

Nie sądzę by cokolwiek się zmieniło w kolejnych latach, a jeśli już to na gorsze. Z prostego powodu. Masa ludzi ma teraz łatwy dostęp do różnorodnych poglądów czy religii, odmiennych od tych, w których się wychowali. A doszukiwanie się sensu życia
i rzeczy, które nas umacniają, w poglądach niechrześcijańskich... Jest, wg filmu, prawie że główną przyczyną zła na świecie.
A im większe zróżnicowanie poglądów, tym większy nacisk sekt na izolację od innych ludzi, od świata, wiadomości, rodziny, życia i różnorodnych doświadczeń i obranie ''jedynej słusznej drogi''.

Ten film bardzo przypomina mi zachowanie, które wyśmiałem w notce:
''Oj, jak łatwo ten świat daje się oszukać!''

Przeciętny widz nie pamięta i nie analizuje. On ogląda i cieszy japę. Nie przejmuje się tym, że jesteśmy bombardowani nie tylko możliwościami, ale także nakazami czy ostrzeżeniami. Możesz wybrać swoją wiarę i swoją religię. To twoja osobista sprawa. Ale przemyśl co rzeczywistego ona ci daje, sprawdź czy to był twój własny wybór a nie przymus. I pamiętaj, że wiara to sprawa nieracjonalna i indywidualna, osobista, prywatna. Więc chcąc kogoś po niej oceniać - poznaj powody, dla których się jej trzyma. Przestań być zarówno agresorem, jak i ofiarą. I z żadnego poglądu nie przyjmuj 100% treści i 100% pewności. Zachowaj otwartość na nowości i zachowaj własne, niezmienne poglądy. Bądź wybredny. Doświadczaj ile się da. Dostrzegaj hipokryzję ludzkości.

***

Do ludzi, którym ten film się w jakiś sposób podobał... Naprawdę, ale to naprawdę ktoś uważa, że te bajki nie są nastawione
na wyłuskanie z nich tylko ideologicznej papki i niosą jakieś wartościowe przesłanie? (Inne niż ~Coelho?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że dzielisz się ze mną swoją opinią.
Z przyjemnością wykorzystam Twoje wskazówki w dalszej pracy nad blogiem.