Poprzednie części:
Czy Bóg umarł? - Część I - Wstęp i postacie główne
Czy Bóg umarł? - Część II - Historie poboczne
Czy Bóg umarł? - Część III - Dyskusja i wnioski (1)
Dyskusja
..jest w tym filmie całkowicie zbędna. I moim zdaniem pogrąża ona każdego, kto ufa zawartym w niej ''argumentom''.
Podążę za nią krok po kroku, z bardzo prostego powodu. Nie lubię kiedy mi się wmawia bzdury.
A jeszcze bardziej nie lubię, kiedy ktoś w te bzdury wierzy tak mocno, że wyzywa innych na pojedynek.
Początek
Zacznijmy od tego, że cały ten spór nie powinien mieć w ogóle miejsca z banalnego wręcz powodu. Wiara to rzecz osobista
i indywidualna, w dodatku nie ma możliwości zweryfikowania ani w co ktoś co do joty wierzy ani tego czy jest to prawdą, dlatego nazywa się to czyjąś wiarą, a nie powszechną wiedzą.
Zdaniem, które rozpoczyna farsę są słowa studenta: ''Ateiści twierdzą, że nie można udowodnić istnienia Boga i mają rację. Tyle, że nie są w stanie obalić twierdzenia, że Bóg istnieje.''. Co to nam mówi? Że ktoś nam zaczyna mieszać w głowach. Jedna trzecia dyskusji opiera się na kłótni o poprawność i logiczność cytatów, którymi panowie student z profesorem się przerzucają. Aż dziw, że nie przeanalizowali sami tego zdania. Brzmi to bardzo mądrze i bardzo na korzyść Chrześcijan, ale tak nie jest.
Nie można udowodnić istnienia Boga. To jest prawda. Nie możesz zaprzeczyć, że Bóg istnieje. I... to też jest prawda.
Bo nie wiem czy istnieje, a istnieć może, nie mamy dowodów za ani przeciw.
Problem pojawia się więc taki: skoro nie można udowodnić istnienia i nie można zaprzeczyć istnieniu, i utknęliśmy
w martwym punkcie, przez co cała dyskusja jest zbędna i jest to oczywiste już na wejściu... to czemu film OPIERA SIĘ
na sporze ''Czy Bóg umarł?'', a przez cały film mamy prezentowane DOWODY na to, że żyje?
Poprawnym założeniem jest, że nie można udowodnić istnienia ani nieistnienia Boga. Nie posiadamy wiedzy ani technologii, która pozwoli nam zweryfikować istnienie jakichkolwiek bóstw. Nie możemy też powoływać się na dowody, które zostały stworzone przez ludzi oraz przez nich cenzurowane, dowolnie odrzucane lub wybierane przez setki lat. Nie możemy powoływać się na relacje świadków czy osób doznających cudów, bo równie przekonujące byłyby doniesienia o spotkaniu UFO. (Niepoparte w zasadzie niczym poza wspomnieniami dotyczącymi: błysków światła, niebiańskich istot, ingerencji
w ciało, pojawiania się symboli, dalekich podróży... No chyba, że mowa o cudach, wtedy mamy dowody takie jak: aureole
i światło, anioły, cudowne ozdrowienia, rany na ciele lub twarze Jezusa na ścianach i tostach, objawianie przyszłości bądź pokazywanie różnych miejsc w różnym czasie. Zauważacie ironię?) Jedyne co możemy, to założyć, że czeka na nas masa nieodkrytych i nieopisanych jeszcze rzeczy, których póki co nie dostrzegamy. Ale wtedy wszystko co odkryjemy i zbadamy nazwiemy już wiedzą, a nie wiarą.
Więc czemu ktoś mówi: ''Bóg istnieje. Przyjrzę się na to dowodom.''?!
Jak student tłumaczy swoją motywację?
''Dla mnie on nie umarł. I nie chcę żeby ktoś go odrzucił, bo jakiś profesor uznał, że tak trzeba.''.
W tłumaczeniu na nasze:
To mój osobisty pogląd, w który wierzę. Profesor ma własny, przeciwny. Przekonam więc ludzi do Boga, bo uznałem, że tak trzeba. (Ale zawsze można to nazwać Duchem Świętym.)
Zacznijmy więc walkę o to, czyja opinia i czyje powołanie do edukowania ludzi są ważniejsze!
Wykład I
Większość ludzi zawierza teorii Wielkiego Wybuchu i to do niej najczęściej odnoszą się.. eee.. wszyscy. Zarówno chrześcijanie jak i inni. Tak samo jest z Biblią. Inna sprawa, że przeciętny człowiek nie ma pojęcia o naukowym opisie teorii ani o tym, jaką wersją ''Biblii po przejściach'' się obecnie posługujemy. Wszyscy powołują się na znane im kawałki, a niewiele osób przypomina, że istnieje coś więcej... i, że nie wszystko należy rozumieć w sensie potocznym.
Dowodem nr 1 ma być porównanie opisu Wielkiego Wybuchu, przedstawionego przez jakiegoś naukowca, z Biblijnym opisem stworzenia świata. Przy czymś takim wytwarza się światło, co ma być zgodne ze znanym wszystkim cytatem: ''Stała się światłość.''. Dalej oczywiście brniemy w to, że: ''2000 lat temu Biblia miała racje, a nauka się myliła'', bo filozofowie, wynajdujący teorie o istnieniu i początku świata, zakładali inne wersje niż ta książka. I w tym momencie byłem zachwycony mimiką Kevina Sorbo, który popatrzył na to z takim politowaniem... Że nawet ja się zaśmiałem.
Jak zdążyliśmy przywyknąć, w tym filmie porusza się rzeczy oczywiste i wyświechtane, a nie takie, które by zwróciły na coś uwagę. W tym momencie uproszczono jedną z wielu teorii powstania Wszechświata, do takiego stopnia, by zgadzała się z cytatem z książki, która jest wyborem pism sprzed tych 2000 lat, poddanych oczywiście obróbce kilku Kościołów, które się na niej opierają w różnym stopniu. Powołano się na teorię jednego znanego filozofa - co jest przykładem upraszczania do najmodniejszych poglądów danych czasów. Nie wspomniano też o powszechnym traktowaniu Starego Testamentu jako zbioru metafor i odczytywaniu znaczeń w przenośni. Oraz o tym, że większość ludzi powołuje się na Biblię jako CAŁOŚĆ i uważa, że tylko tak można ją interpretować. Więc tak właściwie, dzięki założeniom z tego filmu, mógłbym udowodnić za pomocą faktu istnienia miotły, że tylko Harry Potter to jedyna słuszna prawda. I mógłbym się kłócić, że ktoś nie rozumie jej sensu. Na zmianę metaforycznego jak i dosłownego. Zależnie od tego, jakiego argumentu bym akurat potrzebował.
Kontrargumenty: Można zakwestionować rzetelność Biblii jako źródła informacji o Bogu – domagać się dowodu archeologicznego lub stanowiska Kościoła w sprawie interpretacji cytatów. Można prześledzić wszystkie pisma najróżniejszych myślicieli z różnych czasów i szukać w nich odnośników do światłości lub praw natury, opisanych naukowo dopiero później, pokazując, że nie tylko z Biblią działa ten argument. Można powołać się na inną teorię o powstaniu Wszechświata, mniej popularną, jednak równie prawdopodobną i sprawdzić jak w nią wpasuje się Bóg – ponieważ udowadniając istnienie Boga za pomocą teorii Big Bang, student zakłada bezwzględną słuszność i prawdziwość tej teorii, nie posługując się w ogóle domysłami czy założeniami. Można zakwestionować wybór autorów, których cytował student, gdyż wyciąganie słów znanych ludzi, które pasują akurat do sytuacji, jest nie na miejscu, a nie miał czasu zbadać wiarygodności wszystkich naukowców
i kontekstu ich słów. (Jak mówiłem, to jest wojna na cytaty z książek.)
Dowód nr 2 to zarzut, że ateiści nie wierzą w powstanie czegoś z niczego, chyba, że mowa o Wielkim Wybuchu, wtedy przyzwalają na wyjątek. (To fajne że Big Bang raz jest ok a raz nie :D) Dalej student odpowiada na pytanie: Skoro Bóg stworzył Wszechświat, to kto stworzył Boga? Tłumaczy on, że wierzy w Boga niestworzonego. Więc pytanie jest błędne. Odpowiada także kontrargumentem, że równie dobrze sam może zapytać: Skoro Wszechświat stworzył ciebie, to kto stworzył Wszechświat? Dodaje, że Bóg jest najbardziej prawdopodobną i wiarygodną przyczyną powstania wszystkiego.
I to mnie rozwala. Zakładamy, że Bóg Chrześcijański jest niewidzialnym, niewyczuwalnym czymś lub wszystkim, wszędzie
i gdziekolwiek. I że tak właściwie to on już tam był, bo tak. A do tego wcale go tam być nie musi, ale zabroniono nam zaprzeczać, że on tam jest. W teoriach naukowych, dozwolone jest istnienie takiej materii, która nie wchodzi w reakcje i ciągle trwają prace nad jej lokalizowaniem i poznaniem. Bo nauka szuka różnych nowych sposobów na zamianę wiary i hipotezy
w wiedzę. Ale w przypadku fenomenu Boga mamy jedynie wiarę, że jest on akurat taki. A dokładniej wiarę jednych ludzi,
w słowa innych ludzi o tym, że ten Bóg jest i jest akurat taki. Że musiał sobie być, ale nikt nie wie dlaczego ani skąd. I tak przy pytaniu kto co stworzył: wracamy do punktu wyjścia. Cofamy się do argumentu, że Boga nikt nie stworzył. Ale skoro nikt nie stworzył Boga, to czemu nikt nie mógł nie stworzyć Wszechświata? Jeśli istnieje jedna rzecz niestworzona, to co stoi na przeszkodzie aby było ich więcej? I czemu nie założymy istnienia więcej niż jednego takiego niesamowitego bytu jak Bóg albo całej drabiny różnie rozwiniętych? Np. całej rasy istot pokroju tych wszechmocnych Q ze Star Treka. To można zrobić i można w to wierzyć. Do tego zastanawia mnie np. wiara w anioły, demony i magię oraz wiara w istnienie Diabła. Jak powstały?
Co mówi o nich Biblia? Co mówi o nich Chrześcijaństwo, jeśli dopuszcza ich istnienie?
Kontrargumenty: Skąd wiedza o tym, jaką moralność i naturę ma Bóg, jeśli w sprawiedliwym osądzie nie może mieć ludzkiej moralności, bo dobro i zło są względne (Biblia nie liczy się jako dowód). Skąd słuszność przekonania, że Bóg jest jedynym takim bytem, a Wszechświat jedynym takim Wszechświatem. Skąd i na jakiej podstawie wzięła się ta analiza wiarygodności Boga. Na tle jakich innych bogów lub teorii została przeprowadzona i przez kogo. Czy została tyko przekalkulowana w umyśle wierzącego, jako jego wybór, czy są na to jakieś statystyki i jakiś sposób na sprawdzenie tego, na ile wiara osobista pokrywa się z dogmatem religii u wyznawcy. W ile % dogmatu należy wierzyć, aby móc się zaliczać do wspólnoty? No i oczywiście, skąd wiemy, że stwórcą jest akurat ten bóg, że zrobił to umyślnie i że ma w tym jakiś cel. Jaki był cel Boga i skąd o nim wiemy? Odrzucając oczywiście wszelkie ludzkie domysły i możliwości, skoro mowa o ''większym planie''.
Odpowiedź profesora: Samo-organizujący się Wszechświat. Profesor powołuje się na teorię Hawkinga, którą można
w skrócie określić jako: samo się. Czyli: skoro się stworzył to mógł się stworzyć i mógł się stworzyć skoro się stworzył. Profesor oczywiście przytacza cytat na ten temat, który to ładnie wyjaśnia i tłumaczy. Zauważacie już ile w tym filmie jest poplątania z pomieszaniem? I jak bardzo trzeba zwracać uwagę na słowa, które wypowiadają bohaterowie? A robią to bardzo szybko, nie dając czasu na ich przemyślenie.
Zajęcia kończą się zrównaniem studenta z ziemią za to, że śmie sprzeciwić się słowom Hawkinga, że ''Bóg nie jest konieczny do stworzenia Wszechświata.''. Widać tu bezmózgie zamiłowanie do autorytetów - u obu panów.
Wykład II
Rozpoczyna się odpowiedzią studenta na argument profesora. Poddaje on analizie przedstawiony poprzednio cytat z Hawkinga. Pokazuje, że samo zdanie jest błędnie sformułowane, podaje na to kontr-cytat innego znanego człowieka, a potem prowokujący cytat samego Hawkinga, o tym, że filozofia (przedmiot zajęć profesora) jest martwa.
Widać tu, że wchodzimy w dyskusję na temat tego, który naukowiec jest większym autorytetem oraz czyje słowa mają większą moc. Dyskusja obiera najgłupszy możliwy kierunek: każda ze stron trzyma się słów swojego idola lub słów z różnych mądrych książek. Zamiast podważać samą teorię, której streszczeniem jest cytat, student podważa wypowiedź. Niewiele osób zwróci uwagę, że można mówić w głupi sposób o mądrych rzeczach, i tak naprawdę powinniśmy rozmawiać właśnie o założeniach teorii, zasugerowanej przez profesora. Bo tylko i wyłącznie one mogą być argumentem pokazującym brak konieczności mieszania Boga w sprawy świata. Niestety nikt nie wnika w teorię powstania Wszechświata samoistnie, nikt jej nie rozważa ani nie tłumaczy. Ja o tym nie czytałem, więc nie wiem czy jest to dla mnie wiarygodny argument, ale został on w filmie podany
i miał zostać obalony. A nie został. Zdziwiło mnie, dlaczego nie posłużono się innymi wypowiedziami na ten temat, dlaczego nie opowiedziano więcej o teorii zawartej w dłuższym cytacie profesora. Chciałem coś o tym znaleźć, tak trafiłem na jedną
z dziwnych stron, pokroju proroctw o UFO z wiarą w tle. Zacząłem czytać, bo moją uwagę zwróciły pewne słowa: ''Jeden
z bardziej respektowanych w świecie naukowców, Stephen Hawking stwierdził, że Bóg wcale nie musiał stworzyć Wszechświata, - a takie siły w nim istniejące jak siła grawitacji, mogły i zapewne musiały dać temu początek.''. (Całość na stronie: Namacalne, Naukowe Dowody dla Sensu Wiary w Boga!) I tutaj mam pytanie. Dlaczego w filmie skupiono się tylko na użytych słowach, które, jak tutaj widać, można zmienić i powiedzieć dokładnie to samo tylko inaczej? Skoro jest o tym cała książka, to czemu opierać argument tylko na jednym zdaniu z niej?
Skąd to dziwne, amerykańskie, upierdolenie się na przymus zaprzeczania słowom znanych ludzi, charakterystyczne dla kolorowych stron w internecie, prezentujących odbiegające od konwencjonalnego Chrześcijaństwa poglądy? W filmie zaprzecza się słowom m.in. Hawkinga i Dawkinsa. Ale nie rozumiem czemu budzą oni takie kontrowersje. Nie czytałem ich książek i nie znałem ich poglądów, a może jednak powinienem. Codziennie każdy z nas żyje z jakimiś poglądami, które nie są nagłaśniane. I codziennie może zostać w jakiś sposób przekonywany, szykanowany czy wypytywany o ich przyczyny. Uwierzcie, że na czacie bardzo często pojawia się temat przekonań i wierzeń. Na szczęście niewiele osób w dyskusji posuwa się do argumentów takich jak student z filmu. Szkoda, że niewielu zauważa różnicę między pewnością a teorią. Ale ze wszystkich debili czatu... naprawdę niewielki procencik posunąłby się do stwierdzeń takich jak na tej dziwnej stronce.
Do stwierdzeń i argumentów identycznych jak sposób prowadzenia dyskusji w filmie, o którym piszę!!!!
Na stronie mamy masę pseudo-inteligenckiego bełkotu, wymieszanego z oczywistościami przedstawionymi tak, aby nikt się nie domyślił, że nie da się zweryfikować tego, o czym mówią te pokręcone teorie. - W taki sposób film kamufluje brak podawania jakichkolwiek rzetelnych dowodów. Można też zobaczyć, że ludzie posuwają się do wywodów i krytyki czyjegoś życiowego doświadczenia i zgadywania, jak to wpłynęło na kształtowanie się jego poglądów. - Zwróćcie uwagę na fakt, że filmowy profesor ateista okazuje się być człowiekiem po tragedii życiowej, która wywarła ogromny wpływ na jego poglądy, głównie: nienawiść do Boga. Oczywiście dalej na tej stronie jest walka na cytaty. - Dokładnie taka jaką przed chwilą opisałem! Gdzie m.in. jest opieprz, że naukowiec wypowiada się na tematy związane z Bogiem. WSZYSCY MAMY POGLĄDY NA TEMAT ISTNIENIA BĄDŹ NIE WYŻSZEGO BYTU. I WYPOWIADAMY SIĘ NA TEN TEMAT ZASKAKUJĄCO CZĘSTO. I nikt nikomu, kurwa, nie zabroni wydać książki, w której by sobie popisał to, co chce na temat swoich osobistych przemyśleń, poruszając przy tym np. temat wiary. Ja i masa innych ludzi robimy w ten sposób blogi. Na zaprezentowanej stronie znalazłem również cytat, opisany jako ''słuszny'', implikujący, że ktoś kto odrzuca Boga nie jest ''zapewne'' dość kompetentny by ''rozsądnie'' poruszać się w temacie teorii powstawania Wszechświata bez zewnętrznej ingerencji. -
Czy muszę dodawać, że w filmie student chrześcijanin podkreśla, którzy z naukowców są teistami, a którzy ateistami
i tłumaczy, że ten zabieg ma nadać dyskusji obiektywizm?? Chcecie obiektywizmu to zaproście do dyskusji agnostyków. Powiedzą wam jak głupio robicie i że macie prawo wierzyć w co chcecie, nawet jeśli obaj macie sprzeczne poglądy.
Do tego dochodzi fakt nie zwracania uwagi na to, że pewne rzeczy nazywa się TEORIAMI, bo są to tylko niezbadane dotąd możliwości, które trzeba weryfikować. I nie można negować i obrzucać błotem czegoś niezweryfikowanego. BÓG TAKŻE JEST TYLKO TEORIĄ. Zagmatwana walka na to, która teoria jest ''lepsza'' i ''mądrzejsza'' – nie mając w ogóle sposobu na porównanie ich w sposób obiektywny... jest bezsensowna. Ten wątek w tym filmie nie zmusza do żadnych nowych przemyśleń, nie pokazuje ani dowodów ani obiektywnej prawdy, jest oparty na większej strukturze manipulacji widzem. Dla korzyści pseudo-chrześcijańskich ugrupowań.
Jeśli zastanawiacie się co mnie w tym momencie tak wkurwiło i czemu jestem przeciw takiemu sposobowi na dyskusje, to już spieszę z wyjaśnieniem. Cholernie nienawidzę tego typu argumentacji, bo można ją w banalny sposób obrócić przeciw używającym jej ludziom. Jeśli na stronce i w filmie mówią, że trzeba przeżyć tragedię lub być komunistą żeby się odwrócić od Boga – to ja mogę pokazać im ich własny film i udowodnić tym, że po identycznych doświadczeniach można zwrócić się do Boga. Jeśli oni sugerują, że wiedzą dokładnie, które doświadczenia życiowe i w jaki sposób wpłynęły na osobę, z którą nie rozmawiali prywatnie i SZCZERZE o jej życiu i przemyśleniach... To ja mam takie samo prawo wybrać sobie dowolny fragment ich życiorysu i zacząć wymyślać sobie dogodne dla mojego stanowiska insynuacje o tym, jak formowały się ich przekonania. Wiem doskonale jak duży wpływ na człowieka ma środowisko. Ale jaki mają sens takie argumenty, kiedy wychowany w rodzinie chrześcijańskiej człowiek zarzuca wychowanemu w rodzinie ateistycznej człowiekowi, że ten jest ateistą z wychowania a nie z przekonania?! Gdybym chciał używać tak samo błędnej, ograniczonej i jednostronnej argumentacji, do jakiej posuwają się twórcy takich stronek i filmów, byle udowodnić, po trupie czyjejś godności, słuszność swoich własnych osobistych i subiektywnych poglądów... To każdemu człowiekowi, który przyjął chrzest będąc niemowlęciem, mam prawo powiedzieć, że nie wybrał swojej wiary świadomie i został indoktrynowany i przez to jest teraz człowiekiem wierzącym, i nic nie przekona mnie do tego, że to była jego świadoma decyzja okupiona latami doświadczeń
i przemyśleń. Takie myślenie wywodzi się z ksenofobii i skazuje ludzi na ksenofobię. Nie sprzyja to empatii, współpracy, otwartości, zrozumieniu i akceptacji. Sprzyja za to ocenianiu, prześladowaniom i odstępowaniu od umiarkowanych poglądów
i ostrożności, wprost w ramiona fanatyków, radykałów i sekciarzy. Jak to się ma do tego, że film jest dedykowany ludziom prześladowanym za wiarę? I do tego, że większość sporych konfliktów, w tym zbrojnych, to konflikty na tle religijnym?
Nie mówię tu już o podziale na różne nacje, tylko ogólnie o religiach i podejściu człowieka do człowieka.
Moim zdaniem każda skrajność będzie zła, bo jestem zwolennikiem dopasowania rozwiązania do sytuacji. Nie ma dla mnie uniwersalnej prawdy, uniwersalnego boga, uniwersalnego myślenia. Cenimy w ludziach różne cechy, chcemy czuć się wyróżnieni, mówimy swoim wybrankom, że są wyjątkowi, chcemy mieć wolną wolę, a jednocześnie chcemy jednej odpowiedzi na wszystko. A co gorsza zabijamy się ''broniąc się'' przed sobą wzajemnie. Żeby dojść do ładu ze sobą, światem
i innymi, trzeba zrozumieć, że jesteśmy trochę różni a trochę tacy sami. Cieszyć się z różnic i jednocześnie znajdować oparcie
w podobieństwach. Na tym opierają się zdrowe idee, najwierniejsze przyjaźnie i najlepsze związki. W takich nikomu nie przychodzi do głowy walka o to, czyj ulubiony kolor jest lepszy.
Dla głosujących za którymkolwiek z panów, studentem lub profesorem, mam smutną nowinę - nikt jeszcze nic nie udowodnił samymi cytatami. A już zwłaszcza nie takimi pokroju: ''Ktoś powiedział, że niebo jest niebieskie. A ja się z nim zgadzam.''. Żeby prowadzić merytoryczną dyskusję potrzeba wielu przygotowań, rozsądku i podstaw do takowej. W tym filmie tego nie widzę.
Dowód nr 3 jest kolejnym nawiązaniem do stereotypów. Bo czym byłby film z kłótnią ateizmu i Chrześcijaństwa bez wspomnienia o ewolucji.
Student wygłasza swoje przekonania: ''Darwiniści twierdzą, że Bóg nie jest potrzebny by wyjaśnić istnienie człowieka. Ewolucja zastępuje Boga. Ale ona tłumaczy jedynie co się dzieje gdy już jest życie. A skąd ono się wzięło? O tym Darwin nie mówi.''. I może na tym się na początek skupię.
Nie widziałem sensu w tłumaczeniu ludziom czym jest ewolucja, ale po aferze z filmikiem o tym, że Ziemia nie kręci się wkoło Słońca, zwątpiłem w ludzką zdolność do wyciągania oczywistych wniosków z ogólnodostępnej wiedzy – tej na poziomie szkoły podstawowej. Przeanalizujmy to, jak chłopiec sobie zaprzeczył i w jaki sposób szuka on sobie wrogów wśród ewolucjonistów.
''Darwiniści twierdzą, że Bóg nie jest potrzebny by wyjaśnić istnienie człowieka.'' - Kim jest darwinista? W moim mniemaniu to ktoś, kto odwołuje się do teorii ewolucji Darwina, uważając ją za słuszną. Biorąc pod uwagę, że zgodnie z teorią ewolucji człowiek powstał z jakiegoś innego stworzonka, na drodze dokładnie ewolucji w nowy, odrębny gatunek, to zdanie to jest najszczerszą prawdą. Zakładając, że mowa tu o człowieku rozumnym, bądź chociaż prekursorach takiego gatunku oraz, że Bóg nie ''nadał'' człowiekowi cech ludzkich i nie stworzył go ''z niczego''. Owszem. Bóg nie jest potrzebny aby wyjaśnić istnienie
i pochodzenie człowieka.
''[Ewolucja] tłumaczy jedynie co się dzieje gdy już jest życie. A skąd ono się wzięło? O tym Darwin nie mówi.'' - Brawa dla geniusza. To zdanie także jest prawdą. Bo ewolucja mówi o rozwoju, zmianach i innych ciekawych rzeczach, ale nie wspomina o tym skąd się wzięło samo życie. I nadal temat ten pozostaje otwarty na nowe odkrycia i hipotezy. Mamy więc do czynienia
z paradą oczywistości, student popisuje się znajomością teorii ewolucji i jej założeń. Przejdźmy więc dalej.
Najważniejszymi słowami w tej części argumentacji są słowa: ''Ewolucja zastępuje Boga''. Jak dobrze wiemy, nie da się zaprzeczyć ani przyjąć, że Bóg istnieje. A nawet gdyby się dało, to teoria ewolucji nie jest czymś, co jest sprzeczne z ideą istnienia Boga i niczego ona nie zastępuje. Nie podważa ona w żaden sposób faktu jego istnienia, działania, bądź innego mieszania się w sprawy ziemskie. Skoro w Dowodzie nr 1 student powoływał się na to, że Bóg stworzył Wszechświat, zakładając, że zaplanował go tak, by istniało w nim życie... To równie dobrze ewolucja może być procesem zainicjowanym przez Boga, bo w taki sposób ukształtował on świat. I nie ma absolutnie żadnej przesłanki do tego, by uważać ewolucję za coś co zastępuje Boga. Wręcz może stać się ona dodatkowym poparciem dla wiary studenta, pokazując jemu samemu, że wszechmoc i zamysł Boga obejmują nieskończenie wiele aspektów naszego powstawania i rozwoju. Niestety w filmie przyjęto założenie o tym, że darwinizm jest wrogiem Chrześcijaństwa. Pokazano go pośrednio jako zły, niedoskonały i zarzucono mu... że spełnia on swoje własne założenia! Czyli: ewolucja nie jest czymś co wyjaśnia zaistnienie życia, dlatego zarzucimy jej to, że nie wyjaśnia zaistnienia życia. Mamy tu do czynienia z krytyką nieistniejących błędów, z tworzeniem sobie nieistniejącego wroga oraz z wysuwaniem całkowicie odrealnionego stwierdzenia o zastępowaniu czegokolwiek przez cokolwiek. Upierając się i analizując to stwierdzenie, bazując na Dowodzie nr 1, którym ma być Biblijny opis stworzenia – dochodzimy do wniosku, że to Bóg zaprzecza ewolucji. Ponieważ wedle wierzeń Chrześcijańskich opisanych w Biblii, Bóg stworzył od razu wszystko, całą różnorodność gatunkową, nie dając życiu czasu na rozwój, zmiany i przede wszystkim ewolucję. A potem jeszcze dorzucił człowieka. I argumentów za tym dostarcza nam sam student, ponieważ podaje on cytaty z Biblii, mające odzwierciedlać przebieg stworzenia świata. Więc: darwiniści nie mogą zastąpić Boga ewolucją, ponieważ może być ona nadal częścią bożego planu, którego nie znamy, ale sam student zastępuje ewolucję Bogiem, bazując na książce, która ewolucję wyklucza.
To nazywa się hipokryzja i dostosowywanie rzeczywistości do własnych wyobrażeń oraz przekonań. Wypaczonych przez poczucie zagrożenia ze strony... No właśnie. Ze strony kogo?
Czy muszę dodawać, że ewolucja została UDOWODNIONA już dawno? I podważanie jej w roku... 2014... jest głupotą?
Przejdźmy do Dowodu nr 4. Student idzie dalej, zapoznając nas z teoriami o powstaniu życia. Przedstawia on hipotezę, że Bóg stworzył wszystko na raz, popartą opisem Biblijnego stworzenia oraz cytatem Darwina, którego teoriom pragnie zaprzeczać: ''Natura nie czyni skoków''. Oznacza ona to, że rozwój organizmów jest procesem powolnym, wymagającym czasu i warunków. Student próbuje udowodnić, że życie na Ziemi nie było w stanie samoistnie lub przy pomocy ewolucji, rozwinąć się od jednego prostego organizmu żywego do różnorodności jaką widzimy obecnie, w tak krótkim czasie w jakim się jednak wg ewolucjonistów rozwinęło. Dokładnie stawia nas przed pytaniem: co musiało się stać na Ziemi, że pojawiło się na niej
w ogóle życie oraz czemu pojawiło się dokonując przy tym wielkiego skoku. Student udowadnia to wszystko cytatem z Biblii, który każdy z nas zna. Stały się zwierzęta, a Bóg wiedział, że to było dobre. Skoro natura nie skacze, to wysyp życia jest dziełem Boga. Po chwili skłania się on poniekąd ku mojej wersji, którą zaproponowałem wcześniej odnośnie ewolucji – mówi, że być może Bóg zaplanował w świecie taki, a nie inny porządek, który nadal od początku do końca kontroluje.
Kontrargumenty: Znów możemy podważyć Biblię jako źródło wiedzy, a nie jedynie wiary. Student zapomina, że istnieje szereg innych wyjaśnień, np. cytowane przez niego to, o uderzeniu pioruna w staw z papką życia, co skutkowałoby zapoczątkowaniem ''czegoś'' co zaczęłoby się mnożyć i docierać wszędzie gdzie znajduje się woda, wraz ze zmieniającymi się warunkami docierając do różnych środowisk wodnych i ewoluując tam: z odrębnych populacji w odrębne wyspecjalizowane gatunki. Możemy też przyjąć założenia takie jak: wszyscy jesteśmy jednymi wielkimi Simsami, wyhodowali nas kosmici lub nawet stworzył jakiś bóg, który ma akurat naszą część kosmosu pod swoją jurysdykcją albo pochodzimy z jakiegoś innego nieznanego nam źródła, a życie dostało się na planetę dzięki meteorytom. I są to wyjaśnienia równie wiarygodne. Do tego możemy skupić się na teorii większego porządku rzeczy i rozważać na ile wszystko co robimy i co się stało jest ingerencją
i wolą Boga. W takim przypadku możemy zarzucić studentowi, że sam sobie zaprzecza, bo nie uważa ewolucji za twór Boga, tylko za jego wykluczenie. Jeśli Bóg stworzył wszystko i panuje nad wszystkim, to dlaczego jego dzieło stworzenia miałoby wykluczać jego istnienie? Jak można uznać ewolucje za fałsz jeśli nie wiemy czy to nie ona była zamysłem Boga? Oczywiście to wszystko prowadzi do wielu osobnych dyskusji, w których bardzo łatwo zgubić wątek. Musielibyśmy najpierw wyegzekwować od studenta jasny i przejrzysty spis tego, w co wierzy i jaką chrześcijańską konwencją się posługuje.
Czy popiera w 100% jakiś odłam i wszystkie jego dogmaty czy jedynie opiera się na własnych odczuciach i intuicji.
Student powołuje się także na słowa zwolennika kreacjonizmu, pokazując nam ''zegarek'' Wszechświata. ''Jeśli uznać 3 miliardy 800 milionów lat istnienia życia za jedną trwającą 24 godziny dobę Wszechświata, to w ciągu zaledwie 90 sekund pojawiłaby się większość gatunków zwierząt. Nie powoli stopniowo, jak chciał Darwin, ale w rozumieniu ewolucji niemal natychmiast.''. I chyba też wypada mi to skomentować.
Nie jestem pewien czy o to chodzi... ale zakładam, że życie istnieje na Ziemi od 3 miliardów 800 milionów lat... i gdyby to była doba... to w ciągu 90 sekund tej doby nastąpiłaby ta różnorodność gatunkowa i wysyp życia. 90 sekund z 24 godzin wygląda na troszkę mało. Jednak chciałbym wiedzieć jaki to jest okres w latach, z tych prawie 4 miliardów. Bo chyba każdy z nas zauważa jak szybko życie dostosowuje się do nowych, różnorodnych i zmiennych warunków. Że nie musi być ono skomplikowane, żeby być powszechne i różnorodne. Dlatego żeby dobrze zrozumieć tę metaforę warto dopytać o jakie i jak bardzo złożone gatunki chodzi, jakie były wtedy warunki do rozwoju życia i jaki okres przyjmujemy za ten wysyp. Mogłoby być np. tak, że nie było wtedy drapieżników, bo wszystkie jadły to samo, a pokarmu było dość. No i w ogóle skąd pochodzą dowody na ten wysyp? Mówi o tym Biblia czy nauka? Bez dodatkowej wiedzy jestem ślepy w temacie i nie umiem się do tego odnieść.
Zastanawia mnie również inna rzecz, a mianowicie fakt, że student oraz autor tego porównania, muszą powoływać się na jakieś badania naukowe, które dowiodły tego ogromnego wysypu gatunków, obliczyły wiek Wszechświata czy uznały Wielki Wybuch za teorię prawdziwą. To nie są argumenty wzięte z Biblii... I nie wiem w jaki sposób można potwierdzić ich zgodność z nią. Teraz napiszę coś bardzo ważnego. - To by sugerowało, że Chrześcijanie wybierają sobie wszystkie odkrycia naukowe zgodne z Biblią i uznają je za ''część wielkiego planu Stwórcy'', jednocześnie odrzucając ewolucję, która jest faktem i która nie zaprzecza temu planowi. Jest ona jedną z najlepiej opracowanych i sprawdzanych teorii naukowych i byłaby, bardzo silnie działającą na wiarę, wizualizacją działalności Boga. Dlaczego więc w zakresie jednego wyobrażenia o dziele Boga, jedne teorie są odrzucane, a inne podawane jako naukowe dowody wykorzystywane do obrony wiary w Boga? Dlaczego nie ma tu spójności, a jest przebieranie w ludziach, cytatach, publikacjach i eksperymentach? Dlaczego próbuje się dopasowywać TEORIE pod Biblię, a zaprzecza się udokumentowanym FAKTOM, które nawet wspierałyby tę książkę? I w końcu, jaki jest sens prowadzenia strony ''Namacalne, Naukowe Dowody dla Sensu Wiary w Boga!'' jeśli jej założyciele posługują się tylko tym, co jest dla nich wygodne, a resztę odrzucają? Jaki ma sens rzucanie takiego nagłówka, jeśli nie pokazuje się tam żadnych namacalnych dowodów?
Odpowiedź profesora: Kłamstwa, kłamstwa i jeszcze raz kłamstwa.
Od siebie dorzucę do tego: I niedopowiedzenia.
Tak, profesor nie pokusił się nawet zbytnio o obalanie takich głupot... Nie sądzę by musiał.
Wykład III
Dowód nr 5 mnie nie zaskoczył. Bo według mnie jest to odpowiedź na bardzo częsty i bardzo głupi zarzut. Student zaczyna: ''Podobno zło jest największą bronią ateizmu wobec wiary chrześcijańskiej. To prawda. Bo przecież pytamy: skoro Bóg jest dobrem i jest wszechmocny, to czemu pozwala by istniało zło?'', nie sugerując, że to najczęściej zarzucany i bezsensowny argument, ale mówiąc, że jest to broń i że jest to prawda. Użycie właściwych słów cudnie wzmacnia przekaz, bo przecież każdy, po usłyszeniu takiego pytania dwudziesty raz, czuje się zaszczuty, atakowany i chciałby poczuć, że ma jednak w rękach argumenty. Bo i owszem, ma. Na dodatek można wyjaśnić istnienie zła i to nie wnikając w ogóle w kwestie wiary, co będzie moim kontrargumentem.
Student kontynuuje: Bóg pozwala istnieć złu, bo mamy wolną wolę. Według Chrześcijaństwa zło istnieje tymczasowo,
by pewnego dnia ci, którzy wybrali z własnej wolnej woli Boga, mogli iść do nieba. Wolni od zła i wolni od przymusu.
Dorzućmy cytat: ''Zamiarem Boga jest pewnego dnia zniszczyć zło.''.
Odpowiedź profesora: ''Pewnego dnia'' to wygodna bajeczka. Teraz mamy katastrofy, choroby i nieszczęścia. Tak wygląda ludzkie życie.
Kontrargumenty: Nie mamy spójnej definicji wolnej woli. Możemy odnosić ją do najróżniejszych aspektów naszego życia. Poza tym, powołując się na determinizm najróżniejszy i podając masę przykładów naszych realnych i odczuwalnych ograniczeń... od genetyki, przez społeczeństwo aż do decydowania o sobie samym, wychowania, tworzenia i przyjmowania poglądów, kalkulowania ryzyka, opłacalności i innych rzeczy. Można by rozmawiać o tym godzinami. Możemy też wspomnieć tutaj o tym, że różne osoby różnie mówią na temat uczynków, spowiedzi bądź postępowania zgodnie z naukami z Biblii.
Np. mając dwóch chrześcijan: jeden z nich wierzy, że do nieba idą dobrzy ludzie, w tym nawet ateiści, drugi wierzy, że do nieba idą ludzie przestrzegający zasad jakie zostały ustalone, a wszyscy inni spłoną w piekle. Żaden z nich nie wie jak oceni go lub innych Bóg. Żaden nie wie za co.
Wspomnijmy też o ilości religii i bogów. O tym, czy tylko jedna jest słuszna a inni pójdą do piekła jako niewierni, o tym czy istnieje wielu bogów i każdy z własnym rajem i piekłem, które sugerują trafianie jednocześnie do swojego raju i cudzego piekła. Albo o idei jednego boga, który podał każdej grupce ludzi inne zasady do przestrzegania, a na końcu powiedział,
że liczy się osobowość. Nie ma jednej słusznej wersji. Nie ma też jednej definicji obiektywnego dobra lub zła. Dlatego wyliczanie klęsk naturalnych, chorób czy innych rzeczy uznawanych za szkodliwe, jest tylko podawaniem jednej z wielu możliwych kategorii. Nie wiemy co obiektywnie jest złem, dlatego nie wiemy co zostanie zniszczone. Jeśli zaś za dobro uznamy umiar i odpowiednio zrealizowane optimum we wszystkim... to posuwamy się do świata absurdalnie szczęśliwego, gdzie jednocześnie będą musiały zachodzić sprzeczne zjawiska. Mimo, że wszechmocny Bóg jest wedle chrześcijan w stanie stworzyć coś takiego, to jest to wizja sprzeczna z ich pojmowaniem raju. Ich raj to obcowanie z Bogiem. Po prostu czyste poczucie szczęścia. W którym... nie jest potrzebna wolna wola, myślenie, zajęcie się czymś ani kontakty z innymi ludźmi.
To w moim odczuciu odbiera właściwie cel istnieniu świadomości. Zdaję sobie sprawę, że ludzie wyobrażają sobie życie po śmierci tak, że spotkają tam kogoś bliskiego, będą prowadzić życie bez problemów, każdy dostanie to, czego pragnie lub sami nie wiedzą co się stanie. Ale to jest niestety zaprzeczeniem tego czystego szczęścia. Bo po co masz czerpać radość z tego samego, co miałeś za życia, jeśli znajdujesz się teraz w boskim matrixie na zupełnie innych zasadach?
Istnieje masa sprzeczności i rzeczy, których nie da się udowodnić i w których należałoby polegać tylko na obiektywnej ocenie Boga, nie sugerując się właściwie żadnymi wskazówkami od samych ludzi. Ale to ludzie tworzą od tysięcy lat różne religie
i wybierają, które zasady są dla nich boskie, kto jest ich bogiem, co jest dobrem a co złem, kogo uważają za niewiernego. W takim przypadku Bóg może oceniać ludzi tylko za najlepszy sposób wykorzystania wolnej woli, niezależnie od wielu rodzajów nakazów religijnych lub ateizmu. Ale wtedy to co mówi nam student, że liczy się dobrowolne wybranie zasad boskich, staje się niemożliwe i błądzimy na ślepo, łudząc się, że trafimy akurat w dobre wytyczne.
Dowód nr 6. Zacznijmy od przykładu, który podał student: Jeśli dostanę 5 z egzaminu, oszukując na nim, to profesor zacznie mówić jak chrześcijanin: stwierdzi, że oszustwo jest złem i że powinienem to wiedzieć. Na jakiej podstawie? Jeśli złe działania przyczynią się do osiągnięcia, w mniemaniu studenta, dobrego celu, to jaki jest sens by z nich rezygnować? Dalej zmienię parafrazę na cytat: ''Chrześcijan obowiązuje moralność. Istnieje dobro i zło. A granica między nimi została ustalona przez Boga.''
Odpowiedź profesora: Czyli potrzebujemy Boga, żeby być moralnymi? Moralny ateista jest niewiarygodny?
Student mówi: ''Nie, ale jeśli nie ma Boga to nie ma powodu zachowywać się moralnie. Bo co to znaczy? Dla chrześcijan kłamstwo, oszustwo, kradzież czy ściąganie żeby dostać lepszy stopień jest zabronione.'' i pokazuje tym tylko to, że grupa ludzi, z którą się identyfikuje posiada akurat takie zasady, ustanowione przez coś, co stanowi dla nich autorytet. Możemy oczywiście zacząć naginać jego zasady i pytać pod jakimi warunkami można je łamać: czy kradzież jedzenia, gdy jest się głodnym, komuś kto ma dużo, jest dozwolona? Czy małe krzywdy liczą się dla Boga mniej niż wyrządzenie dużej krzywdy? Czy Bóg oceni nas na podstawie wyliczenia średniej ważonej z naszych uczynków, posługując się opisem: za małe kłamstwo 1 punkt,
za średnie kłamstwo 2 punkty, albo: zabicie w obronie własnej = wykreślenie tego jako zabójstwo? Chłoptaś zapomina, że
w takich sprawach cały czas dogadujemy się z ludźmi, cały czas uściślamy prawa i dajemy kolejne szansy. Zapomina, że czerń
i biel nie istnieje w czystej postaci. Zapomina, że każda boska zasada zapisana w Biblii, podlega pewnym warunkom.
Jest dostosowywana do sytuacji, czasów i ludzi. A bycie ''dobrym'' człowiekiem nie polega na trzymaniu się ustalonych absolutnych reguł, ale na odnajdywaniu najlepszej możliwej drogi dla siebie samego i innych, wśród różnorakich praw, zasad
i prawd. I ta droga zawsze będzie w różnych odcieniach szarości.
Następnie student rzuca genialny wręcz cytat: ''Jeśli Boga nie ma to wszystko jest dozwolone.''. Owszem! A co lepsze: WSZYSTKO JEST DOZWOLONE NIEZALEŻNIE OD TEGO CZY BÓG JEST CZY GO NIE MA. Ale za niektóre rzeczy grozi kara, inne zagrażają porządkowi społecznemu jaki jest obecnie w użytku i przez to wstrzymywałyby rozwój cywilizacyjny, inne rzeczy niosą więcej strat dla jednostki i całej populacji niż zysków. Co nie zmienia faktu, że można robić wszystko. Jeśli tylko jest się w stanie wykonać daną rzecz, jest się świadomym konsekwencji i jest się gotowym je ponieść.
Co możemy podpiąć pod chrześcijańską wolną wolę: ateista świadomie korzysta z wolnej woli, godząc się na piekło po śmieci (wg chrześcijan, a nie siebie), wybierając niewiarę w Boga. I jest to nadal zgodne z zasadami Boga. I tylko Bóg będzie w stanie stwierdzić jak ma ocenić ateistę, bo tylko on miałby wgląd w jego proces decyzyjny i jego motywy. Dlatego żaden chrześcijanin nie ma prawa krytykować wyboru wiary lub niewiary, dokonanego przez jakąkolwiek osobę. I sam sobie narzuca to ograniczenie, przyjmując akurat takie prawa, dotyczące tego co jest określane jako dobre, a co jako złe. Gdyby ich nie akceptował, wybrałby inną religię.
Do tego cytatu dorzuca słowa, że wszystko jest nie tylko dozwolone, ale i pozbawione w takim przypadku sensu. Nasze decyzje i dyskusje nie mają żadnego znaczenia. ''Nasze życie i śmierć znaczą tyle samo co życie i śmierć złotej rybki.''.
Tu już po prostu poryczałem się ze śmiechu.
Zważając na fakt, że dla zwierzątek domowych jesteśmy niejako bogiem, przywiązujemy się do nich i ich los bardzo wiele dla nas znaczy... tak jak los zwierząt, które codziennie spożywamy na obiad i tych, które nam rano ćwierkają lub które oglądamy
w zoo... to każde życie ma sens, powód i cel. Po co ptaszki mają skrzydła? Żeby latać. Po co ci piesek? Żeby go kochać. Żyjemy w tym od wieków, a jakoś więcej naukowców niż chrześcijan zwraca publicznie uwagę na piękno i zgranie świata.
Poza tym, obawiam się, że większość z nas bardziej obchodzi los naszej złotej rybki, niż los 38 milionów rodaków albo 7 miliardów innych ludzi, do których właściwie nigdy nie dotrzemy. Jesteśmy skazani na skakanie z jednego grajdołka w drugi, nie opuszczając swojej piaskownicy. Jesteśmy skazani na ''małą błękitną kropkę'', na której swoje życie przeżyli wszyscy, którzy kiedykolwiek istnieli. Świat nie musi mieć sensu, opiekunki ani powodu. Zwłaszcza jeśli ktoś doszukuje się sensu choroby w ''doświadczaniu przez Boga'', a nie we wniknięciu bakterii do organizmu i przeprowadzaniu w nim tego, z czego te bakterie zwyczajnie żyją. Ale zawsze to fajniej poczuć się wyjątkowym w tym całym wielkim świecie.
Kontrargumenty: Ludzie sami tworzą zasady zapewniające bezkonfliktowe współżycie większości członków danej społeczności. Różni, wymyśleni przez ludzi, bogowie wymagali od wyznawców różnych rzeczy, pokazując tym własny kodeks moralny, np. składanie ofiar z jeńców, poświęcenie części posiłku dla bóstwa. Narzucali święta i sposoby ich celebrowania, przy czym odbijało się to od zawsze na ludzkiej moralności. Banalny przykład na mentalność, moralność i brak obiektywnego dobra i zła: Co to jest zło? Jak Kalemu ukradną kozę. Co to jest dobro? Jak Kali komuś ukradnie kozę. Jest wiele różnorodnych moralności i wiele powodów by ich przestrzegać, nie tylko we własnej grupie, ale i ogólnie wszędzie. Nie trzeba w to mieszać żadnego boga. Poza tym, fakt, że ktoś podaje jakieś prawa, nie znaczy, że musimy ich przestrzegać. Można przeżyć życie uważając, że nie ma ono sensu, powodu i celu, nie zastanawiając się skąd się wzięło ani czy jest się dobrym. Można. I można przy tym okazać się dobrym lub złym, zależnie od tego, kto nas ocenia.
Zakończenie
Student kończy dyskusję kłótnią z profesorem. Wedle założeń filmu musi on wygrać, choć nie podał ani jednego dowodu na swoją rację, przekręcał słówka manipulując przekazem oraz zaprzeczał sam sobie. (Nie mogę powiedzieć, że zaprzeczał temu w co wierzy, bo chłopak nie mówi w co wierzy, a jedynie, że jest chrześcijaninem. Co daje duży wybór różnorodnych podejść.) W końcowych scenach dyskusji spodziewałem się jakiegoś miłego podsumowania... W zamian dostałem solidnego kopa ''miłosierdzia''. Kiedy omówiono wszystkie argumenty (czyli w sumie kiedy pominięto jedyny argument, który miał sens), panowie przechodzą do personalnych zarzutów, atmosfera staje się coraz bardziej napięta, a widz czeka na ostateczny filozoficzny morał. Zamiast tego..
Student wysuwa zarzut, że profesor nie daje swoim studentom wyboru, nakazując im przyznanie, że Bóg jest martwy. Fałsz. Mieli oni wybór. Mogli napisać w co wierzą, mogli się postawić tak jak ten student, mogli go poprzeć, mogli złożyć skargę albo opowiedzieć się całą grupą przeciw profesorowi, za ocenianie ich na podstawie prywatnych poglądów. Wybrali podporządkowanie. Student wybrał sprzeciw i prowadzenie wykładów. Narzucanie swojego zdania, autorytetu i zasad nie jest równoznaczne z zabieraniem możliwości wyboru. Możliwość tę pragnie ograniczyć nam film, poprzez sposób w jaki został stworzony i treści jakie nam stale i na różny sposób narzuca. Zabrał ją także studentom, decydującym o tym, kto wygra dyskusje. Tak jak pisałem w poprzedniej notce, ze studentów zrobiono ławę przysięgłych konformistów, która musiała opowiedzieć się albo za albo przeciw. Nie pozostawiono tym studentom wyboru co do wielu spraw, że ktoś mógł być innego wyznania, co do tego kto wierzy, kto nie jest przekonany, kto popiera tylko część argumentów, a kto woli wstrzymać się od wypowiedzi. Nie pokazano różnorodności ich wyborów. Nie pokazano innej opcji. I zrobiono to z premedytacją. W tym momencie cały film zaprzecza słowom studenta, a słowa studenta zaprzeczają całemu sensowi stworzenia tego filmu.
Odpowiedź profesora: Pragnę wyzwolić studentów od zabobonów. Religia to choroba, wirus, któremu ulegają słabi i smutni ludzie.
Szlachetna idea przeprowadzona w zły sposób. Dużo takich w tym filmie. (Muzułmański ojciec wyrzuca z domu córkę, która wybrała inną wiarę. Azjata z komunistycznego kraju stawia na szali bezpieczeństwo i przyszłość swojej rodziny.) Ludzka słabość znów jest przejaskrawionym wątkiem. Jednak sam film i historie poboczne, potwierdzają po części słowa profesora. Widzimy ludzi cierpiących, smutnych, pozbawionych sensu życia, kierujących się ku wierze. Widzimy też profesora, który
w momencie słabości, cierpiąc po śmierci matki, odwrócił się od Boga. Mogę zgodzić się ze słowami, że ludzie w ciężkich chwilach częściej skłonni są do przemyśleń dotyczących ich własnego życia i podejmują wtedy najczęściej różne skrajne, nieracjonalne bądź złe dla siebie decyzje.
Podczas emocjonującej kłótni, kiedy mamy wrażenie, że panowie przeszli na ''ty'' i zaraz się zjedzą, padają słowa studenta
o tym, że profesor nie naucza filozofii ani ateizmu, ale antyteizmu. Nie wiemy czego uczy on podczas pozostałych zajęć, widzimy jedynie jego zachowanie podczas jednej godziny, rozdzielonej na trzy wykłady. Profesor każe studentom doczytać dodatkowe lektury, jako przygotowanie specjalnie do wykładu studenta o Bogu. Można się więc domyślić, po tym i jego wypowiedziach z początku filmu, że na jego zajęciach, poza sytuacją z pisaniem na kartkach i 60 minutami wykładu studenta, nie były wcale poruszane tematy związane z religią czy Bogiem. Nie były zawarte w programie jego nauczania, co na pewno jest uchybieniem, gdyż powinien prezentować różnorodne poglądy, a nie tylko własne. Zgodzę się natomiast z faktem,
że profesor jest antyteistą, że jest człowiekiem złośliwym i spodziewałbym się po nim docinków w kierunku myślicieli związanych z teizmem. Bo jak pisałem w notce o postaciach głównych, całą postać profesora STWORZONO antyteistą,
a nazwano ateistą. Wiedzieliśmy o tym już od pierwszych jego słów. Stworzono go jako najgorszego wroga. A teraz wytknięto, że jest właśnie takim. Dlaczego? Ponieważ gdyby był zwyczajnym ateistą, student nie mógłby posunąć się do ciosu poniżej pasa.
Wiedząc o fakcie, że profesor stracił wierzącą matkę, w wieku lat 12, z powodu bolesnej i długiej choroby, student wykorzystuje ten argument w swojej dyskusji, krzycząc i prowokując: ''Pan nienawidzi Boga. Dlaczego nienawidzi pan Boga?! Dlaczego?! Dlaczego pan go nienawidzi?!''. Rozwścieczony i podłamany profesor krzyczy: ''Bo zabrał mi wszystko. Tak. Nienawidzę Boga. Jedyne co do niego czuję to nienawiść.''. Wyrzuca z siebie emocje i tym samym daje studentowi broń do ręki: ''Jak można nienawidzić kogoś, kto nie istnieje?''.
Według twórców filmu takie zachowanie jest fair i przystoi zarówno chrześcijaninowi, jak i osobie prowadzącej dyskusję na argumenty. Zauważmy też, że młody dzieciak krzyczy na profesora. Obaj zapomnieli o tym, że ich rozmówcy należy się mimo wszystko szacunek, ale według mnie to zagranie było jawną i bezsensowną prowokacją. Jeśli profesor przyznał się do antyteizmu, tego, że nienawidzi religijności i chce ją wykorzenić, to jasnym jest, że nienawidzi Boga personalnie. I nie ma
w tym niczego zaskakującego, czego studenci ani widzowie nie wiedzieliby wcześniej. Nie ma znaczenia czy profesor wierzy
w Boga, bo nie udowadnia to absolutnie jego istnienia. Nie jest to żaden argument do rozmowy: Czy Bóg umarł?.
To wykorzystanie emocjonalnej słabości przeciwnika, w celu pokazania się jako lepszy od niego. Bardziej wiarygodny, spokojniejszy, rozsądniejszy, który nie stracił zimnej krwi. Niestety takie chwyty bardzo często działają i przekonują ludzi do różnych racji. Stosuje się je zarówno w codziennym życiu jak i na ogromną skalę w polityce czy reklamie.
A w jaki sposób można nienawidzić coś, co nie istnieje?
Myślę, że znalazłbym ludzi, którzy nienawidzą jednorożców, bajek lub postaci z książek.
Odpowiedź profesora: Niczego nie udowodniłeś.
I to jest coś z czym mogę się zgodzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, że dzielisz się ze mną swoją opinią.
Z przyjemnością wykorzystam Twoje wskazówki w dalszej pracy nad blogiem.