Podoba mi się to: Susan Cain at TED2012 The power of introverts
Są napisy więc nie marudźcie.
Chyba lubię słuchać jak ktoś mówi na głos to, co ja myślę.
***
Nie cierpię zadań grupowych. Ci głośni i aktywni przekrzykują mnie. Mówią tak szybko i o takich cudach pierdołach, że nie mam pojęcia co mamy robić. Nie mam wcale czasu na zapoznanie się z tym! Nakazują burzę mózgów - to koszmar. Ja wtedy nie mogę po prostu oceniać, tak jak mam to w zwyczaju, dopasowywać faktów czy rozdzielać zadań, nie mogę stworzyć planu czy ogarnąć harmonogramu prac. Muszę siedzieć w milczeniu i zastanawiać się, czemu grupa kilku osób gapi się na mnie po słowach: nie umiem niczego spontanicznie wymyślać, nie mam pomysłu, podajcie mi dostępne opcje, a dopasuję jakąś do sytuacji, czasu i naszych możliwości. Wtedy zaczyna się wojna, że nic nie robię. Nie cierpię kłócić się z liderem grupy, bo zamiast zająć się tym czym powinien - mobilizacją i współdziałaniem - odbiera moją krytykę jako zagrożenie swojej pozycji
i wyklucza mnie ''towarzysko'', więc wyklucza też moje propozycje i przerywa moje zdania. Nie mają planu, spieszą się, mówią tylko o tym co sami myślą. Wydają polecenia nie zastanawiając się w ogóle kto i jak je wykona. Przy większości prac
w grupach widzę kto jaki ma styl działania, kto podrzuca pomysły, kto je układa i dobiera, a kto milczy. Tylko czemu nikt nie chce słuchać tego co inni mają do powiedzenia? Czemu nikt nie chce powierzyć odpowiedniej osobie odpowiedniej pracy, tylko ludzie pakują się w taką nagonkę?
No i zawsze, na każdych zajęciach - praca grupowa, prezentacja grupowa, ocena za aktywność. Problem pojawia się wtedy, kiedy cała sala milczy. Kiedy nie ma ''tych trzech aktywnych''. Raz dano nam wybór sposobu zaliczenia - pojawiły się nagle dwie pełne listy osób, jasny przekaz kto preferuje odpowiedź ustną, a kto pisemną. Czy to by nie pomogło bardzo ludziom
w dopasowaniu się, w wyborze odpowiedniego środowiska? W zmniejszeniu stresu czy doborze optymalnej ścieżki kariery? Zamiast zmagać się z samym sobą, kombinować w wyborze pracy, w której będzie można być sobą i mieć odrobinę spokoju...
Mi powiedziano, że jeśli nie podoba mi się sposób zaliczenia przedmiotu to mogę rzucić te studia i iść na bibliotekoznawstwo
i do pracy w archiwum, bo tam nie trzeba się odzywać ani pracować z ludźmi. Zaliczenie było idiotyczne. Było to opowiadanie z pamięci kawałka trudnego tekstu, przeczytanego w książce, którego nikt nie wyjaśniał, nie tłumaczył, nie opowiadał. W taki sposób by miał sens i żeby coś z niego rozumieć. Plus odpowiedź na pytania co do całego rozdziału. Co równało się może trzem stronom z 300 stronicowej książki o tematyce biologicznej, która obowiązywała na 30h zajęć i egzamin. Więc po pierwsze - faworyzowało to osoby, które polegają na pamięciówce a nie zrozumieniu. Po drugie - było to upierdliwe i ciężkie dla osób, które wstydziły się odpowiadać przed grupą, które odpowiadały własnymi słowami zamiast prawie cytować i dla osób, które nie zrozumiały wszelkich tajników neurobiologicznych zagadnień po samej tylko walce z książką. Po trzecie - sama forma była stresująca i wzbudzała wiele paniki, wrogości i kontrowersji wśród studentów, gdyż były specjalne wymagania kto danego dnia zostanie dopuszczony do mówienia o swoim temacie. Po czwarte - wykładowca na ćwiczeniach tylko zadawał pytania, nie przerabiał tematu, wymagał za to dokładnego zrozumienia tekstu i za to oceniał. Więc nie trzeba było właściwie zrozumieć wszystkich tematów - a jedynie trzy zagadnienia by zdobyć zaliczenie. Osobiście uznaję to za lenistwo i pewien rodzaj sadyzmu, faworyzowanie jednej grupy kosztem drugiej. Jeśli cała grupa nie dojdzie do porozumienia w kwestii terminów i tematów, to dochodzi do walki godnej łowców promocji w Lidlu..
***
Mogę wam opisać dwa przypadki pracy w grupie. Jeden mój, drugi mojej znajomej.
W pierwszym przypadku grupa liczyła około 10 osób, praktycznie same kobiety. Temat pracy? Stworzenie harmonogramu realizacji projektu za powiedzmy 100 000 zł. Czyli co byście zrobili, na co wydali kasę, co trzeba załatwić do waszego projektu, ile wam to zajmie, kto się czym zajmie. Czyli standardowa, nudna, nic nie wnosząca do życia praca.
Oczywiście pierwszą osobą, która zaczęła się odzywać była osoba, która najbardziej lubi rządzić i pokazać się, czyli panna GównoWiemAleJestęLiderę, która zaczęła mówić o tym, że pracowała zajmując się reklamą i marketingiem więc zróbmy coś
z reklamy i marketingu, najlepiej reklamę i marketing, albo kampanię reklamową albo marketingową. Wspominałem już, że chodziło jej o reklamę i marketing? Bo pewnie nie domyśliliście się, że laska zafascynowana była reklamą i marketingiem.
A jeśli powiem jeszcze raz reklama i marketing to zapragniecie rozwalić moją głowę o mojego laptopa. Tak, ja miałem te same odczucia, przy tym samym nawale tych słów i propozycji przy każdej okazji, kiedy przerywała innym żeby wspomnieć o tym, że najlepszym będzie reklama i marketing. Dziewczę uważało, że im głośniej ktoś mówi, tym ważniejsze i lepsze jest to co mówi. Kiedy inne grupy pracowały ciszej, w naszej było słychać na całą salę tylko jazgot Wodzirejki. Jej pomysł nie przeszedł.
Drugą osobą, która pomyślała co robić, była jej koleżanka, z niesmakiem spoglądająca na rozdartą japę rozpieszczonej księżniczki marketingu. Zaproponowała inną opcję, wyjaśniła czemu będzie dobra i zapytała grupę o inne pomysły.
Trzecią osobą byłem ja, zgadzając się, że to dobry pomysł i podając powody ku takiej decyzji. Pomyślałem, że mogłaby od razu zapisać plan. Bo jeśli wybieramy taką opcję, to wtedy możemy zrobić to, to i to, dlatego lepiej by to zapisała od razu. Zapytałem grupę czy się zgadzają, czy mają inne pomysły. Powtórzyłem dokładnie i powoli to, co ustaliliśmy, uszeregowałem nasz plan.
Reszta grupy pokiwała głowami. Dwie kolejne dziewczyny zaczęły rozwijać podpunkty projektu, że może to, może tamto. Oczywiście mówiąc ciszej, kiedy Wodzirejka nadal forsowała swój pomysł mówiąc, że lepsza byłaby reklama i marketing,
że ona ma doświadczenie z tym co robimy, jednak nie podała żadnego rozsądnego punktu w temacie. Obie, wraz z poprzednią dziewczyną, rozwinęły sprawnie temat, całą listę zadań i możliwości.
Szósta z osób - moja znajoma, w typie motywującego lidera, opierała głowę o moje plecy szepcząc: Niech ona się kurwa zamknie, bo nic nie będzie z tej pracy. Mając na myśli Wodzirejkę, która mówiła iż pomysł jest do kitu, i że łatwiej zrobić ... dopiszcie sobie co. Oczywiście już w fazie posiadania prawie gotowego projektu. Znajoma podawała czasem korekty, na co ile może pójść środków, że warto przemyśleć czy rozwinąć jakiś punkt, że coś jest mało przydatne lub zwiększy zainteresowanie, że warto coś zamienić miejscami.
Na 10 osób:
1 przeszkadzała
2 korygowały, spajały i systematyzowały pomysły
3 tworzyły projekt przedstawiając pomysły i możliwości
4 pozostałe siedziały i milczały
Chyba każdy wie, że ocena przypadała całej grupie, podczas gdy projekt stworzyła tylko jej
POŁOWA.
W drugim przypadku, znajomej trafiła się grupa samych liderów, czyli osób, które wolą i potrafią głównie zarządzać, motywować, nakazywać, ogarniać grupę - zamiast wymyślać i tworzyć coś samemu. Znajoma opisała to jako: sześć kobiet,
z których każda patrzy na każdą licząc, że ktoś inny podda jakiś pomysł. A jeśli jakiś padł, to żadna z nich nie umiała się do niego ustosunkować. Dlatego całość szła opornie i popychana przez znajomą - osobę z największym autorytetem. Po prostu zrealizowały jej pomysł, w jej sposób, niezadowolone ze swojej sytuacji.
***
Zrozumiałbym, gdyby praca w grupie opierała się na współpracy, na dopuszczeniu do głosu każdej osoby, na wkładzie wysiłku z każdej strony. Zdarzały się takie grupy, w których mnie słuchano, kiedy lider mówił ''Mrówek, powiedz co o tym myślisz, bo ty jesteś dobry w organizowaniu.''. A zdarzały i takie, w których musiałem przejąć rolę lidera, z braku odpowiedniej osoby
i niezorganizowania ludzi rzucających w przestrzeń swoje pomysły. Jednak w większości taka praca to mieszanka osób olewających, z takimi, które nie chcą się przekrzykiwać i takich, które pracują oraz osób, dla których ważniejsze jest ich własne ego. Mieliśmy zajęcia, na których jedna grupa obserwowała drugą grupę, pracującą nad projektem. Każdy dostał do obserwacji jedną osobę i opisywał jej wkład, kompetencje, styl działania. Pod obserwacją każdy się starał, choć byli tacy, którzy wtrącali jedynie dowcipy. Mając wyliczone co i ile razy powiedzieli, ludzie sami się zdziwili jak rozkłada się ich wkład w cały projekt. Cóż, może wielu osobom przydałyby się takie zajęcia i refleksje.
Zdecydowanie wolę pracować sam. Jeśli z kimś, cóż, wolałbym mu zapłacić za odwalenie mojej części roboty, niż z nim współpracować. Ponieważ łatwiej byłoby mi stracić nieco kasy niż wysłuchiwać, że umiem tylko krytykować, oceniać, korygować, a sam nic nie wnoszę. Jestem obserwatorem, jestem sędzią. Jestem człowiekiem, który wspiera lidera obiektywizmem i planem działania. Który patrzy z boku ludziom na ręce.
Dlaczego mam słyszeć, że moje zalety w tej dziedzinie są wadami w innej, i być na takiej podstawie oceniany?
Chciałbym zwyczajnie znaleźć miejsce, do którego pasuję robiąc to, do czego się nadaję. Czy to wiele?
Racuch
OdpowiedzUsuńWysłany 13.10.2014 o 12:27
Pole zawodowe, w którym się obracam (lub staram się znaleźć) wymaga pracy zespołowej i „burzy mózgów”. Przyznaję, że najczęściej taka metoda rozwiązywania problemu i pracy nad projektem się sprawdza. Pod warunkiem jednak, że wszyscy członkowie grupy mają takie same kompetencje i wykład w pracę nad projektem – co w większości przypadków jest niewykonalne. Jednak, jeśli każda z osób poświęci czas na wcześniejsze chociażby zorientowanie się w temacie, to taka „burza mózgów” może zaowocować fantastycznymi pomysłami. I o ile pracując zawodowo ta metoda w miarę się sprawdza, o tyle praca zespołowa w toku nauczania – szkoła średnia czy studia – moim zdaniem nie sprawdza się kompletnie.
Model grupy, w której przyszło Ci pracować jest praktycznie w każdym przypadku taki sam. I zwykle dwie, góra 3, osoby faktycznie pracują w zespole powiedzmy powyżej pięciu osób. Zakładając, ze sam lider zespołu jest typem pracującym, a nie tylko koordynującym i decyzyjnym.
Również wolę pracować sama, kiedy nikt mnie nie przekrzykuje, kiedy w spokoju mogę przeanalizować i uporządkować wszelkie szanse, możliwości, zagrożenia i słabe strony (znam SWOT – jestę profesjonalistę :D ). Jest to wygodniejsze, jednak czasami potrafi generować więcej stresu u mnie niż praca w grupie, bo tutaj jestem zdana na siebie i swoje umiejętności, a kiedy nie jestem ich pewna – no cóż, mogą tworzyć się problemy i powstawać pytania „Czy na pewno dam radę?”, „Czy on/ona nie zrobiliby tego lepiej?”.
A jak wyglądała moja praca zespołowa na studiach w praktyce? Wkurzałam się na niekompetencje innych, a że ocena jest zbiorowa jak zauważyłeś, brałam większość. I, no cóż. Robiłam sama. Przynajmniej wtedy miałam pewność, że zadanie zostanie wykonane dobrze, starannie i tak, jak powinno być.
( cieszę się, że TED ci się spodobały :) )
Pozdrawiam,
Racuch.