sobota, 17 grudnia 2016

Bulimia czatowa

Potrzebuję przemyśleć/przegadać kilka spraw.

Nie wiem kim są ludzie, którzy mnie czytają, ale zapewne znajdą się w tej grupie tacy, którzy w którymś momencie swojej bezwartościowej egzystencji znaleźli tę jedyną piosenkę, która towarzyszy im od lat, we wszystkich złych czy dobrych momentach i jest adekwatna do każdej sfery ich, nadal, bezwartościowego życia. Niezależnie od tego, że moda na pop minęła powiedzmy... 10 lat temu.

Cześć. Jestem taki sam.

Swoją piosenkę wybrałem osiem, może dziewięć, lat temu. Yup. Wybrałem. I przez ten bardzo bardzo bardzo bardzo bardzo długi czas przewijała się jako tło wszystkiego. Ma dwie wersje. Mówi o utraconej miłości, ale głównie skupia się na oddalaniu się, poczuciu straty, wyrzutach. Zwyczajne pieprzenie o uczuciach i niezwyczajne miotanie się między akceptacją a wyparciem smutku, który jest nieunikniony. Jako że z takimi emocjami boryka się każdy, komu choć minimalnie i przez chwilę na czymkolwiek/kimkolwiek zależało, a potem nagle stwierdził po kij ciągnąć jak można pchać - takich piosenek jest w chuj.

Uwielbiam przypadki i zbiegi okoliczności. Do tego czegoś teraz doprowadziły mnie w sumie trzy, a może i cztery rzeczy. Jeszcze nie zdecydowałem. Pierwszą była rozmowa z osobą o innym poglądzie na relacje międzyludzkie niż mój. Według niej przyjaciołom i bliskim należy się więcej swobody, wybaczenia i zrozumienia, a obcym więcej dystansu. Ja postrzegam to inaczej. Dla mnie osoba znana, oswojona i przeniesiona wyżej w hierarchii społecznego czegośtam, powinna znać nas na tyle, by nie popełniać rażących błędów nowicjusza. W myśl powiedzenia 'zdrada ze strony przyjaciela boli najmocniej', łatwiej pogodzić się z tym, że rozczarowała nas byle pinda opowiadająca codziennie o gotowaniu żarcia dla swojego psa i uważająca to za odpowiednie spoiwo międzyludzkiej relacji, niż z tym, że ''komarem kłującym w dupę'', jak to malowniczo ujął taki jeden amator męskich członków, jest osoba, z którą od miesięcy łączyło nas coś.. hmm.. magicznego.

Drugą okazał się mój przyjaciel, który podesłał mi piosenkę, która nawet nie wiem co opisuje. Może jego życie? Może jego humor? Może była następna w playliście? W każdym razie coś miała oddawać. I może jak skończę to pisać to spróbuję się domyślić co. Grunt, że zaświtała mi myśl, że coś z czymś i gdzieś. Trzecią było słuchanie muzyki przy praniu (yup, piorę
o ósmej rano w sobotę, bo skoro i tak nie śpię to będę chociaż produktywny dla swojego własnego szczęścia i dobrobytu), dla odmiany na słuchawkach i przeżycie mojej piosenki tak jak należy - nie wnikając. Mając przy tym ubaw. Bo to prawda. Chodzi za mną, mówi mi jaki jestem, co czuję, co robię, co zrobię. Ale czy można mieć do siebie pretensje o to, że jest się sobą i działa z tym w zgodzie? Czy trzeba się nad tym zastanawiać w sytuacjach jakiegokolwiek wyboru? Ja takie pretensje mam. Nawet zaczynam doceniać dawane mi kiedyś, irytujące!!!, rady: ''Naucz się z tym żyć.''. Czwartą jest uświadomienie sobie, że faktycznie w tym roku pisuję tylko zły lub smutny, bo taki właśnie jestem, a dzisiejszego dnia trochę od tego odchodzę, wiedząc, że do wieczora będę znów katalogiem objawów choroby psychicznej, zasilanym kawowym ciastem i zimną przesłodzoną herbatą.

I tak, po męczącym skorzystaniu ze swojej zorganizowanej przestrzeni do godzenia się z różnymi -stościami, wszystko to sprowadzę do dziwacznego i niepasującego na podsumowanie przemyślenia, że niezależnie od tego jakie są nasze działania czy relacje, kończymy czując dokładnie to samo i wybieramy z miliona jednakowych, płytkich piosenek tę jedną, kurwa!!!, wyjątkową. I pora się z tym pogodzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję, że dzielisz się ze mną swoją opinią.
Z przyjemnością wykorzystam Twoje wskazówki w dalszej pracy nad blogiem.