Dotyk chłodnej kołdry we własnym domu, wystarczył, by odciąć resztę roku od teraźniejszości. Jakby ktoś ją zakrył czarną kartką, a potem odciął równo nożem.
Ten rok zacząłem od zabawy na czacie - ''Złap mnie jeśli potrafisz! Dawaj trollu - berek!'' - po beznadziejnych świętach pełnych prześladowań on-line, kłótni i napiętej atmosfery. Czasu do wakacji nie pamiętam. Wakacje okazały się mniejszym koszmarem niż zazwyczaj, przyniosły trochę szczęścia i wiele zmęczenia. Rok akademicki okazał się bardziej wymagający niż przypuszczałem, nie ze względu na materiał, a na ludzi. Których bym po prostu najchętniej powystrzelał... Święta... Uh..
Na zajęciach przerabialiśmy komunikację w rodzinie, jej funkcjonowanie, możliwe podstawy osób.. Obserwowałem jakie studenci mają wyobrażenie o trudnych lub zawiłych relacjach rodzinnych - ot, przykłady typowe, stereotypowe: nie pójdziesz na imprezę, bo nie, jeszcze mi podziękujesz, my wiemy lepiej co dla ciebie najlepsze. Czyli tak właściwie nic, co by miało przełożenie na rzeczywistość. Zacząłem się dziś zastanawiać, gdzie tak właściwie zaczyna się patologia i czy każda rodzina od środka wygląda w ten sam sposób. Że wszyscy się żrą, patrzą na siebie spod byka, każda awantura nie ma rozstrzygnięcia
i powtarza się cyklicznie, każdy chce kierować życiem innych i wie najlepiej, każdy tuszuje swoje pomyłki krzykiem, każdy mówi i robi sprzeczne rzeczy? Każdy jest przekonany, że inni mają lepiej, a jednocześnie cieszy się, że ktoś ma gorzej?
W każdej rodzinie ''tłumaczenie'' oznacza powtarzanie swojego zdania tymi samymi słowami, dodając tylko do nich różne wyzwiska na drugą osobę, która nie przyjmuje argumentów pokroju ''bo tak i zamknij mordę''?
Bo mam wrażenie, że nie istnieje nigdzie normalna rodzina, która by funkcjonowała na tym minimalnym poziomie bez agresji
i pretensji, bez wyśmiewania i poniżania.
Zyskałem w tym roku pewność co do kilku ważnych spraw. Doskonale wiem jak spędzę Sylwestra i jak będę się wymigiwać od utrzymywania kontaktów z kimkolwiek z rodziny i znajomych ze szkoły, z ludźmi z mojej wsi czy miasta.
Z roku na rok tracę coraz więcej. Widzę coraz gorsze sceny odgrywane w miejscu, w którym nie mogę nawet nocować.
I doskonale wiem, że nawet gdyby to przeczytali, nazwaliby mnie tylko niedorobionym, bo dzieci innych ludzi nie zajmują się takimi pierdołami jak myślenie, posiadanie uczuć i własnego zdania. A nie daj boże ktoś by to przeczytał i miał złe zdanie o tej cudownej rodzinie. Gdzie zamiatanie pod dywan jest normalne. Gdzie następnego dnia po krzyku i płaczu nie ma tematu. Gdzie można wyśmiać kogoś w twarz, za to, że jest taki jaki jest. Że wybrał inaczej. Że ma inne zasady.
I to wyśmiać ''z autorytetem''.
I w sumie wtedy nachodzi taka myśl..
Kto będzie winny jeśli kiedyś się odwrócę i przestanę interesować?
Pewnie ja, że doprowadza mnie do szału przebywanie z ludźmi, którzy podają mi żarcie pod nos, potem wypominają, że je zjadłem, później mówią, że było SPECJALNIE dla mnie na święta i nic się nie stało, a chwilę później, że nie powinienem tego ''żreć''. Żeby było śmieszniej, po awanturze, że w ciągu 3 dni zjadłem 4 kawałki pieczonego kurczaka i jadłem cukierki, które były zakupione by je zjeść - dostałem w wyprawce do swojego domu pół torebki cukierków i 4 kawałki kurczaka. Powód?
''Bo co ty tam będziesz jeść jak pojedziesz?''...
Odgryzę sobie łapę, która mnie trzyma w tym potrzasku i ją zjem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, że dzielisz się ze mną swoją opinią.
Z przyjemnością wykorzystam Twoje wskazówki w dalszej pracy nad blogiem.